środa, 3 stycznia 2018

Zacheusz i ....Mahatma Gandhi???

"To, co było, znowu będzie, a co się stało, znowu się stanie: nie ma nic nowego pod słońcem".
(Kaznodziei Salomona 1:9).  

Wbrew pozorom obu tych panów wiele łączy. Obaj spotkali Jezusa, Zacheusz twarzą w twarz, a Mahatma Gandhi poprzez Biblię. Jednak to, na co chciałbym zwrócić uwagę to identyczne przeszkody, które napotkali w drodze do tego spotkania. Zacheusz poradził sobie z nimi i został uczniem Jezusa, Mahatma Gandhi nie zdołał ich pokonać i Jezus nie został jego zbawicielem, a na zawsze pozostał dla niego tylko wspaniałym nauczycielem: "Dla mnie, był on najwspanialszym nauczycielem jakiego ludzkość kiedykolwiek miała".

"A oto mąż, imieniem Zacheusz, przełożony nad celnikami, człowiek bogaty, pragnął widzieć Jezusa, kto to jest, lecz nie mógł z powodu tłumu, gdyż był małego wzrostu". (Łukasza 19:2-3 )

".....nie mógł z powodu tłumu".
Wg znanej encyklopedii tłum jest to:
- zbiorowość ludzka przyjmująca formę czasową.
- jednostki w tłumie zawsze przebywają w bliskości fizycznej.
- mają wspólny obiekt zainteresowania.
- tłum może też przejawiać wspólnie ukierunkowane spontaniczne działania. W takiej sytuacji w      tłumie dochodzi często do naśladownictwa i (chwilowego) wyzbywania się indywidualizmu.
- często uczestnicy tłumu czują się silniejsi i tracą zdolność obiektywnej oceny sytuacji.

Moje pytanie może zabrzmi prowokująco, ale czy kościół czasami nie przypomina takiego "tłumu"? Forma czasowa (tylko nabożeństwo), bliskość fizyczna (siedzimy, stoimy obok siebie), wspólny obiekt zainteresowania (Jezus lub zbawienie - gdy jesteś zainteresowany zbawieniem, a niekoniecznie Jezusem), wspólnie ukierunkowane działania (modlitwa i śpiew), chwilowe wyzbywanie się indywidualizmu (do chwili opuszczenia kaplicy), czujemy się silniejsi (emocje) i tracimy zdolność obiektywnej oceny (gdy ludzie lub wręcz całe społeczności idą za błędną nauką człowieka). Jeśli najważniejszym zadaniem pozostawionym kościołowi przez Jezusa jest: "idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody", to najgorszą cechą "kościoła-tłumu" jest to, że nie pozwala innym ludziom dotrzeć do Jezusa (jak to było z Zacheuszem). Członkowie tłumu są tak bardzo wpatrzeni w Jezusa (lub w siebie), że nie zauważają ludzi , którzy mają problem z dotarciem do Zbawiciela i potrzebują, by im w tym pomóc.

Klapki na oczach?

Oczywiście nie chodzi oto, że ludziom zabrania się czegoś. To, co staje się dla wielu murem nie do przeskoczenia, to indywidualizm członków tłumu, ich zapatrzenie na własne potrzeby i oczekiwania, ich zadowolenie z tego, że jest się tym "szczęśliwcem" będącym blisko Jezusa. "Byłem żebrakiem - wygrałem na loterii - już nie jestem żebrakiem - inni żebracy już mnie nie obchodzą ". Tak wygląda filozofia "kościoła-tłumu". Tłum oblegający Jezusa był tak bardzo nim zainteresowany i jednocześnie tak szczelny, że biedny Zacheusz niemiałby szans, gdyby nie wykazał się niespotykaną pomysłowością. Poradził sobie, ale czy musiał sięgać po tak radykalne rozwiązanie. A co z ludźmi, którzy nie będą mieli tyle samozaparcia? Niewielu jest takich jak Zacheusz, większość potrzebuje tego, aby wziąć ich za rękę i zaprowadzić do Jezusa.

"Co by było, gdyby..."
... gdyby ludzie wokół Jezusa nie byli tylko tłumem i mieli oczy dookoła głowy. Gdyby nie byli wpatrzeni tylko w swojego Pana (lub w siebie), ale nieustannie rozglądali się wokół czy przypadkiem nie zbliża się taki Zacheusz, gotowi podejść do niego, zainteresować się, zapytać, gotowi pomóc mu dotrzeć do Zbawiciela.

Mahatma Gandhi....
... był zachwycony nauczaniem Jezusa. Najlepiej zrobię, jeśli w tym miejscu po prostu zacytuję jego słowa:

"Naprawdę raz poważnie myślałem o przyjęciu wiary chrześcijańskiej, łagodna postać Chrystusa, tak cierpliwego, tak dobrego, tak kochającego, tak pełnego przebaczenia, że nie nauczał swych uczniów by walczyć z wrogiem, lecz by nadstawiać drugi policzek, była pięknym przykładem doskonałego człowieka. Przekaz Jezusa, jakim ja go rozumiem, zawiera się w nieskażonym i wziętym jako całość Kazaniu na Górze. Jeśli miałbym stanąć naprzeciw tylko tej nauki i mojej własnej interpretacji jej, nie powinienem zawahać się by powiedzieć "O tak, jestem chrześcijaninem".

Oto jeden ze  "współczesnych Zacheuszy", człowiek, który wiedział wiele o Jezusie. Ale na drodze stanął "tłum". Oto opis pewnego wydarzenia:

"Wiara chrześcijańska przyciągnęła go, studiował Biblię oraz nauczania Jezusa i poważnie myślał o zostaniu Chrześcijaninem. Zadecydował więc uczestniczyć w posłudze kościelnej. Gdy tylko wszedł po schodach dużego kościoła, do którego zamierzał pójść, przywódca kościoła nie dopuścił go do drzwi. “Gdzie Ty sobie wyobrażasz, że idziesz Kafrze?” - mężczyzna spytał Gandhiego podniesionym tonem.
Gandhi odpowiedział: “Chciałbym wziąć tu udział w modlitwie”.
Przywódca kościoła warknął na niego: “Nie ma miejsca dla Kafrów w tym kościele. Wyjdź stąd lub każę moim asystentom zrzucić cię ze schodów”.

Wydarzenie to spowodowało, że Gandhi powiedział:
„Och, nie odrzucam Chrystusa. Kocham go. Chodzi tylko o to, że tak wielu chrześcijan jest do niego niepodobnych.
Moim skromnym zdaniem, to co współcześnie uchodzi za chrześcijaństwo, jest negacją Kazania na Górze. Mówię o przekonaniach chrześcijan i chrześcijaństwa takiego jakim jest ono rozumiane na zachodzie”.

Nie twierdzę, że w naszym kraju zamyka się fizyczne drzwi przed ludźmi. Często jednak zamyka się inne, niewidoczne dla oczu, ale doskonale widoczne dla duszy - drzwi obojętności, nietolerancji, egoizmu, sekciarstwa, uprzedzeń, itp.
Ale nie trzeba robić nawet tego. Wystarczy pozostać tylko przy budowaniu pięknej formy zamiast wypełnić zadanie pozostawione kościołowi przez jego założyciela, a wyrażone słowami: "nie przyszedłem wzywać do upamiętania sprawiedliwych, lecz grzeszników" oraz " nie przyszedłem bowiem sądzić świat, ale świat zbawić".

Można inaczej...

Oto tylko kilka biblijnych opisów, czym jest kościół:
- "wy zaś jesteście ciałem Chrystusowym, a z osobna członkami".
- "członkami ciała jego (Jezusa) jesteśmy".
- "jesteśmy członkami jedni drugich".
-  "aby nie było w ciele rozdwojenia, lecz aby członki miały nawzajem o sobie jednakie staranie".

Ciało jest chyba najbliższym doskonałości i najwspanialszym obrazem kościoła. Wspaniałe jest to, że członki ciała mają o siebie "jednakie staranie". Rozumiem przez to, że  to "jednakie staranie o siebie" ( i tak to opisuje Paweł)  jest niezależne od tego, jaką rolę pełni dany członek, czy jest mniej czy bardziej "zacny", mniej czy bardziej "widoczny". Więcej, "jeśli jeden członek cierpi, cierpią z nim wszystkie członki; a jeśli doznaje czci jeden członek, radują się z nim wszystkie członki". To specyficzne ciało ma też niesamowitą cechę - cały czas się powiększa, bo z każdym dniem
" przybywało też coraz więcej wierzących w Pana, mnóstwo mężczyzn i kobiet". Kościół, poza dbałością o właściwą formę, musi przede wszystkim zadbać, aby ta forma przykrywała właściwą treść - w tym względzie nie musi robić nic poza przyjęciem tego doskonałego biblijnego wzorca.

Na koniec - każdy z nas ma do wyboru dwie opcje:
- sprawić, że społeczność, której członkiem jestem przypomina bardziej tłum
- sprawić, że społeczność, której członkiem jestem przypomina bardziej ciało

Tak, wiem. Wielu z was tutaj powie: "ale jaki ja mogę mieć na to wpływ? Dziś kościół jest tak daleko zinstytucjonalizowany, tak naprawdę to nie tyle Biblia, a jego liderzy decydują jak on wygląda?". To prawda, ale prawdą też jest, że każdy z nas jest cząstką tego ciała, a im więcej zdrowych członków, tym lepiej całe ciało wyglądać będzie, czyż nie?

Chcieć znaczy móc.

 Chcieć znaczy móc. "... czyńcie użytek ze swego zbawienia, w poczuciu czci i odpowiedzialności wobec Pana. Bóg to bowiem jest sprawcą ...