"To, co było, znowu będzie, a co się
stało, znowu się stanie: nie ma nic nowego pod słońcem".
(Kaznodziei Salomona 1:9).
Wbrew pozorom
obu tych panów wiele łączy. Obaj spotkali Jezusa, Zacheusz twarzą w twarz, a
Mahatma Gandhi poprzez Biblię. Jednak to, na co chciałbym zwrócić uwagę to identyczne
przeszkody, które napotkali w drodze do tego spotkania. Zacheusz poradził sobie
z nimi i został uczniem Jezusa, Mahatma Gandhi nie zdołał ich pokonać i Jezus nie
został jego zbawicielem, a na zawsze pozostał dla niego tylko wspaniałym
nauczycielem: "Dla mnie, był on
najwspanialszym nauczycielem jakiego ludzkość kiedykolwiek miała".
"A oto mąż, imieniem Zacheusz,
przełożony nad celnikami, człowiek bogaty, pragnął widzieć Jezusa, kto to jest,
lecz nie mógł z powodu tłumu, gdyż był małego wzrostu". (Łukasza 19:2-3 )
".....nie
mógł z powodu tłumu".
Wg znanej
encyklopedii tłum jest to:
- zbiorowość
ludzka przyjmująca formę czasową.
- jednostki
w tłumie zawsze przebywają w bliskości fizycznej.
- mają
wspólny obiekt zainteresowania.
- tłum może
też przejawiać wspólnie ukierunkowane spontaniczne działania. W takiej sytuacji
w tłumie dochodzi często do naśladownictwa i (chwilowego)
wyzbywania się indywidualizmu.
- często
uczestnicy tłumu czują się silniejsi i tracą zdolność obiektywnej oceny
sytuacji.
Moje pytanie
może zabrzmi prowokująco, ale czy kościół czasami nie przypomina takiego
"tłumu"? Forma czasowa (tylko nabożeństwo), bliskość fizyczna
(siedzimy, stoimy obok siebie), wspólny obiekt zainteresowania (Jezus lub
zbawienie - gdy jesteś zainteresowany zbawieniem, a niekoniecznie Jezusem), wspólnie
ukierunkowane działania (modlitwa i śpiew), chwilowe wyzbywanie się indywidualizmu
(do chwili opuszczenia kaplicy), czujemy się silniejsi (emocje) i tracimy
zdolność obiektywnej oceny (gdy ludzie lub wręcz całe społeczności idą za
błędną nauką człowieka). Jeśli najważniejszym zadaniem pozostawionym kościołowi
przez Jezusa jest: "idźcie i czyńcie uczniami wszystkie narody", to
najgorszą cechą "kościoła-tłumu" jest to, że nie pozwala innym
ludziom dotrzeć do Jezusa (jak to było z Zacheuszem). Członkowie tłumu są tak
bardzo wpatrzeni w Jezusa (lub w siebie), że nie zauważają ludzi , którzy mają problem z
dotarciem do Zbawiciela i potrzebują, by im w tym pomóc.
Klapki na oczach?
Oczywiście
nie chodzi oto, że ludziom zabrania się czegoś. To, co staje się dla wielu
murem nie do przeskoczenia, to indywidualizm członków tłumu, ich zapatrzenie na
własne potrzeby i oczekiwania, ich zadowolenie z tego, że jest się tym "szczęśliwcem"
będącym blisko Jezusa. "Byłem żebrakiem - wygrałem na loterii - już nie
jestem żebrakiem - inni żebracy już mnie nie obchodzą ". Tak wygląda
filozofia "kościoła-tłumu". Tłum oblegający Jezusa był tak bardzo nim
zainteresowany i jednocześnie tak szczelny, że biedny Zacheusz niemiałby szans, gdyby nie wykazał się niespotykaną pomysłowością. Poradził sobie, ale czy musiał sięgać po tak radykalne rozwiązanie. A co z ludźmi,
którzy nie będą mieli tyle samozaparcia? Niewielu jest takich jak Zacheusz,
większość potrzebuje tego, aby wziąć ich za rękę i zaprowadzić do Jezusa.
"Co by
było, gdyby..."
... gdyby
ludzie wokół Jezusa nie byli tylko tłumem i mieli oczy dookoła głowy. Gdyby nie
byli wpatrzeni tylko w swojego Pana (lub w siebie), ale nieustannie rozglądali się wokół czy przypadkiem nie zbliża się taki Zacheusz, gotowi podejść do niego,
zainteresować się, zapytać, gotowi pomóc mu dotrzeć do Zbawiciela.
Mahatma Gandhi....
... był
zachwycony nauczaniem Jezusa. Najlepiej zrobię, jeśli w tym miejscu po prostu zacytuję
jego słowa:
"Naprawdę raz poważnie myślałem o
przyjęciu wiary chrześcijańskiej, łagodna postać Chrystusa, tak cierpliwego,
tak dobrego, tak kochającego, tak pełnego przebaczenia, że nie nauczał swych
uczniów by walczyć z wrogiem, lecz by nadstawiać drugi policzek, była pięknym
przykładem doskonałego człowieka. Przekaz Jezusa, jakim ja go rozumiem, zawiera
się w nieskażonym i wziętym jako całość Kazaniu na Górze. Jeśli miałbym stanąć
naprzeciw tylko tej nauki i mojej własnej interpretacji jej, nie powinienem
zawahać się by powiedzieć "O tak, jestem chrześcijaninem".
Oto jeden ze
"współczesnych Zacheuszy",
człowiek, który wiedział wiele o Jezusie. Ale na drodze stanął "tłum". Oto opis
pewnego wydarzenia:
"Wiara chrześcijańska przyciągnęła go,
studiował Biblię oraz nauczania Jezusa i poważnie myślał o zostaniu
Chrześcijaninem. Zadecydował więc uczestniczyć w posłudze kościelnej. Gdy tylko
wszedł po schodach dużego kościoła, do którego zamierzał pójść, przywódca
kościoła nie dopuścił go do drzwi. “Gdzie Ty sobie wyobrażasz, że idziesz
Kafrze?” - mężczyzna spytał Gandhiego podniesionym tonem.
Gandhi odpowiedział: “Chciałbym wziąć tu
udział w modlitwie”.
Przywódca kościoła warknął na niego: “Nie ma
miejsca dla Kafrów w tym kościele. Wyjdź stąd lub każę moim asystentom zrzucić
cię ze schodów”.
Wydarzenie
to spowodowało, że Gandhi powiedział:
„Och, nie odrzucam Chrystusa. Kocham go.
Chodzi tylko o to, że tak wielu chrześcijan jest do niego niepodobnych.
Moim skromnym zdaniem, to co współcześnie
uchodzi za chrześcijaństwo, jest negacją Kazania na Górze. Mówię o
przekonaniach chrześcijan i chrześcijaństwa takiego jakim jest ono rozumiane na
zachodzie”.
Nie
twierdzę, że w naszym kraju zamyka się fizyczne drzwi przed ludźmi. Często
jednak zamyka się inne, niewidoczne dla oczu, ale doskonale widoczne dla duszy
- drzwi obojętności, nietolerancji, egoizmu, sekciarstwa, uprzedzeń, itp.
Ale nie
trzeba robić nawet tego. Wystarczy pozostać tylko przy budowaniu pięknej formy
zamiast wypełnić zadanie pozostawione kościołowi przez jego założyciela, a
wyrażone słowami: "nie przyszedłem wzywać do upamiętania sprawiedliwych,
lecz grzeszników" oraz " nie przyszedłem bowiem sądzić świat, ale
świat zbawić".
Można inaczej...
Oto tylko
kilka biblijnych opisów, czym jest kościół:
- "wy
zaś jesteście ciałem Chrystusowym, a z osobna członkami".
- "członkami
ciała jego (Jezusa) jesteśmy".
- "jesteśmy
członkami jedni drugich".
- "aby
nie było w ciele rozdwojenia, lecz aby członki miały nawzajem o sobie jednakie
staranie".
Ciało jest
chyba najbliższym doskonałości i najwspanialszym obrazem kościoła. Wspaniałe
jest to, że członki ciała mają o siebie "jednakie staranie". Rozumiem
przez to, że to "jednakie staranie o siebie" ( i
tak to opisuje Paweł) jest niezależne od
tego, jaką rolę pełni dany członek, czy jest mniej czy bardziej
"zacny", mniej czy bardziej "widoczny". Więcej, "jeśli
jeden członek cierpi, cierpią z nim wszystkie członki; a jeśli doznaje czci
jeden członek, radują się z nim wszystkie członki". To specyficzne ciało
ma też niesamowitą cechę - cały czas się powiększa, bo z każdym dniem
" przybywało
też coraz więcej wierzących w Pana, mnóstwo mężczyzn i kobiet". Kościół,
poza dbałością o właściwą formę, musi przede wszystkim zadbać, aby ta forma
przykrywała właściwą treść - w tym względzie nie musi robić nic poza przyjęciem
tego doskonałego biblijnego wzorca.
Na koniec - każdy z nas ma do wyboru dwie
opcje:
- sprawić,
że społeczność, której członkiem jestem przypomina bardziej tłum
- sprawić,
że społeczność, której członkiem jestem przypomina bardziej ciało
Tak, wiem.
Wielu z was tutaj powie: "ale jaki ja mogę mieć na to wpływ? Dziś kościół
jest tak daleko zinstytucjonalizowany, tak naprawdę to nie tyle Biblia, a jego
liderzy decydują jak on wygląda?". To prawda, ale prawdą też jest, że każdy
z nas jest cząstką tego ciała, a im więcej zdrowych członków, tym lepiej całe
ciało wyglądać będzie, czyż nie?