Od czasu do czasu w kontekście epidemii słychać takie oto opinie: do pracy muszę iść, na zakupy muszę iść, ale spotkać się z innymi wierzącymi - czy naprawdę to też muszę robić i ryzykować?
Najpierw obalę pewien mit. Nie jest prawdą, że musisz iść do pracy lub że musisz iść na zakupy. Nikt nie jest w stanie ciebie do tego zmusić. Jest to efektem twojej decyzji, gdy rozważysz wszelkie za i przeciw. Wiesz dobrze co zyskasz, gdy pójdziesz do pracy i wiesz też dobrze, co byś utracił, gdybyś do pracy nie poszedł. Na podstawie tego podejmujesz decyzję, że jednak do pracy pójdziesz. Podobnie jest z zakupami. Wiesz co zyskasz, kiedy pójdziesz na zakupy i wiesz co byś stracił, gdybyś na zakupy nie poszedł i po rozważeniu tego podejmujesz decyzję - idziesz na zakupy. W obu przypadkach ryzykujesz zakażeniem i chorobą, szczególnie w pracy, w której masz kontakt z wieloma osobami.
A jak jest w przypadku społeczności kościoła czy też spotkań z innymi wierzącymi? Czy nie jest tak, że tutaj również rozważasz wszelkie za i przeciw i na podstawie tego podejmujesz decyzję? Zadajmy sobie pytanie: co kładziemy na szali pod tytułem "za"? Odważę się postawić tezę, że jeśli na tej szali położysz wyłącznie tak zwane zaliczenie obecności lub spełnienie jakiegoś religijnego obowiązku, to szala ta raczej nie przeważy szali "przeciwko". Tutaj, w obawie przed zakażeniem i ewentualną chorobą zdecydujesz, że społeczność wierzących to nie jest miejsce w którym musisz się znaleźć - w pracy owszem, zakupy też ale społeczność/grupa domowa czy też po prostu spotkanie z innymi wierzącymi - niekoniecznie. Inaczej będzie, gdy społeczność wierzących nie jest dla ciebie tylko godzinnym odklepaniem liturgii, ale polega na społeczności, kontakcie, relacji z innymi wierzącymi, kiedy zdasz sobie sprawę, że (cytuję motto pewnego zboru) "kościół to ja i ty, kościół to my". Tak, niezależnie od tego, czy spotykamy się w 3, 30 czy 300 osób, niezależnie czy jest to wielka hala, kaplica, prywatne mieszkanie lub ogródek działkowy - jesteśmy kościołem, gdy spotykamy się w imieniu Pana Jezusa. Plusów pojawia się więcej i może zdarzyć się, że przeważą one szalę "przeciwko" i będziesz gotowy zaryzykować. Wielu pastorów (przełożonych) zborów wychodzi temu na przeciw. Organizują kilka niedzielnych nabożeństw lub kilka nabożeństw w tygodniu, inni wynajmują wielkometrażowe pomieszczenia, by umożliwić bycie razem tym, którzy tego pragną pomimo zagrożeń. Wiele słyszy się o odbieraniu wolności wierzącym. Ale jeśli zasada o kościele, którą przytoczyłem jest prawdą, to nikt tej wolności nam nie odbierze. Nawet jeśli rząd swoim rozporządzeniem lub pastor (przełożony) swoją nadgorliwością zamkną nam kaplice, to kościół nie musi być tym ograniczony. Bo "kościół to ja i ty, kościół to my" i nie przestaje nim być, gdy np. będzie spotykał się w małych grupach w domach.
Kościół on-line.
"Ale przecież jest kościół on-line, są nabożeństwa on-line, jest masa wykładów i kazań które mogę obejrzeć w internecie" - powiesz. Nie przeczę, że są to dobre rzeczy i przynoszą wiele pożytku. Dzięki wykładom, nabożeństwom on-line możesz wiele zyskać, usłyszeć wiele dobrych rzeczy. Ale jeśli płonie w tobie pragnienie i czujesz ciągły głód społeczności i relacji z innymi wierzącymi, to kościół on-line pomoże ci tak samo, jak obejrzenie programu kulinarnego zaspokoi twój głód fizyczny. Programy kulinarne są dobre, dzięki nim nabędziesz większych umiejętność gotwania. Ale spróbuj ograniczyć się tylko do oglądania programów kulinarnych rezygnując z fizycznego gotowania i spożywania posiłków - jak długo pociągniesz? Czy w duchowej rzeczywistości nie wygląda to podobnie?
Jeśli jesteś osobą, którą pali pragnienie lub której doskwiera głód społeczności i relacji z innymi wierzącymi, to na co czekasz?! Przyłącz się do małej grupy już istniejącej albo pomyśl o stworzeniu nowej. Możesz też zrobić coś znacznie prostszego. Zadzwoń do wierzącego przyjaciela lub przyjaciółki i zaproponuj spotkanie przy Słowie Bożym i modlitwie.
Uprzedzę teraz pewien zarzut, który może się pojawić w stosunku do mnie. Tak, zdaję sobie sprawę, że epidemia zbiera śmiertelne żniwo, również wśród wierzących. Mam przynajmniej dwoje bliskich znajomych, których wyzdrowienie lekarze określili jako cud, a wielu innych znajomych przeszło chorobę ciężko. W niczym to jednak nie unieważnia tego, co napisałem powyżej. Wręcz przeciwnie, im większa ciemność wokół, tym więcej Bożego światła jest potrzebne, a kto jest (powinien być) tym światłem - czyż nie kościół właśnie? Dlatego im trudniej i gorzej, tym bardziej kościół powinien intensyfikować swoje działania, a wierzący tym bardziej powinni zewrzeć szeregi i stanąć do boju.
Pozdrawiam serdecznie
Józef "prostaczek" Stoppel