wtorek, 1 czerwca 2021

Chcieć znaczy móc.


 Chcieć znaczy móc.

"... czyńcie użytek ze swego zbawienia, w poczuciu czci i odpowiedzialności wobec Pana. Bóg to bowiem jest sprawcą waszych pragnień i działań płynących z dobrej woli" (Flp. 2:12-13 SNP).

"Bo prawo Ducha, właściwe dla życia w Chrystusie Jezusie, uwolniło cię od prawa grzechu i śmierci" (Rzym. 8:2 SNP)

Jak możemy czynić użytek ze swojego zbawienia? W Chrystusie nasz stary człowiek umarł, a do życia powstało nowe stworzenie. W Nim umarliśmy dla grzechu oraz dla Prawa, aby mieć nowe życie i związać je z Nim. W Chrystusie otrzymaliśmy wszystko, co potrzebne jest do życia w pobożności. On posłał też Ducha Świętego, który w nas zamieszkał. Boże dzieło zbawienia nie ogranicza się tylko do przebaczenia grzechów, ale zawiera w sobie wszystko, czego pojednany z Bogiem człowiek potrzebuje do życia w uświęceniu. Przychodzi mi na myśl przykład człowieka, który otrzymał olbrzymi spadek, wielkie pieniądze ulokowane na koncie, ale nie robi z nich użytku i żebrze na ulicy. Bogaty żebrak. Tragiczny obraz dzieci Bożych, które ciągle kuleją, upadają i grzeszą mając do dyspozycji wszystko co potrzebne, by prowadzić zwycięskie życie.

W drugim zacytowanym fragmencie Słowa Paweł napisał o "prawie Ducha" i " prawie grzechu". Czym jest prawo? Posłużę się przykładem. Weź jakikolwiek przedmiot do ręki, potem wyprostuj ją i wypuść go z palców. Spadnie na podłogę. Możesz zrobić to w różnych miejscach i efekt będzie ten sam, bo istnieje prawo grawitacji. Na tym właśnie polega "prawo grzechu". Człowiek nie musi uczyć się grzeszenia, bo jest to naturalnym prawem jego życia. A co z chrześcijaninem, który żyje według ciała, czyli jedzie na wózku swoich starań i zasług? Rozdział siódmy listu do Rzymian opisuje człowieka (może on być wierzący), który chciałby, stara się, ale znajduje w sobie prawo, że nie potrafi. Zapytam Was tylko o takie podstawowe sprawy jak modlitwa, czytanie Słowa czy bycie w społeczności wierzących. Jak często zauważasz, że musisz do nich się przymuszać i jak często ponosisz porażkę? Zauważasz w sobie to prawo, że ciało nie ma ochoty na te rzeczy? 

Wróćmy do naszego przedmiotu upuszczonego na ziemię. Zrób to jeszcze raz, ale teraz podłóż pod niego drugą dłoń, aby uniemożliwić mu upadek. Pomimo istnienia prawa grawitacji nie upadnie, bo pojawiło się inne prawo, które to uniemożliwia. Podobnie działa "prawo Ducha". Ono powstrzymuje cię przed tym, co z natury uczyniłoby ciało. To "prawo Ducha" sprawia, że tęsknisz za Słowem, że pragniesz ciągle być w bliskiej relacji z PANEM, że tęsknisz za towarzystwem Sióstr i Braci. Prawo Ducha sprawia, że robisz rzeczy, których świat nie robi, które uważa za głupie lub wręcz je nienawidzi. 

"Bóg to bowiem jest sprawcą waszych pragnień i działań płynących z dobrej woli" - czy już rozumiesz sprawczą rolę Boga? "Czyńcie użytek....". Zrozummy to dobrze. Nie jest tak, że Bog jest dobrym dżinem, który daje dobre rzeczy w nagrodę tym, którzy zechcą zrobić z nich użytek. Nie ma w tym żadnej naszej zasługi. To On wychodzi naprzeciwko nam z pełnią mocy Ducha Świętego. Możesz tylko przyjąć Jego dar lub nim wzgardzić. 

Spójrz teraz na orła na ilustracji nad tekstem. Kiedy go spotkasz, zadaj mu pytanie: "czy nie boisz się prawa grawitacji i tego, że spadniesz"? Prawdopodobnie odpowie ci, że nawet nie wiedział o takim prawie. Bo dla niego naturalnym prawem jest prawo aerodynamiki, które pokonuje prawo ciążenia i pozwala mu szybować. Prawdą jest, że gdyby tylko zwinął swoje skrzydła, natychmiast by spadł. Ale po co ma to robić? Czyż nie lepiej szybować po niebie? Prawo grzechu nie zanikło, ono istnieje nadal, ale Bóg daje swoim dzieciom inne prawo - prawo Ducha, które je pokonuje. Tak jak orzeł korzysta z prawa aerodynamiki, ty też możesz korzystać z prawa Ducha. Ale uważaj, bo jeśli tylko zwiniesz swoje skrzydła - na pewno spadniesz. 

"Lecz tym, którzy ufają PANU, przybywa wciąż nowych sił, wzbijają się na skrzydłach jak orły ... " 

(Iz. 40:31 SNP).

"Ojcze, dziękuję Ci za prawo Ducha, które uwalnia mnie od prawa grzechu i śmierci. Ty to sprawiłeś. Ty też sprawiasz w moim życiu chęć i wykonanie Twojej woli. Wiem, że nie jestem w tym doskonały, że czasami wzbijam się wysoko, a czasami obniżam swój lot, ale nadal lecę. Tak, czasami zgrzeszę, czasami zwinę skrzydła i zaczynam spadać, ale wtedy Ty dajesz opamiętanie i mogę je znowu szeroko rozpostrzeć. Dzięki Ci Ojcze w imieniu Jezusa".

Stare i nowe małżeństwo, czyli coś o mnie i o tobie Siostro/Bracie.


 Stare i nowe małżeństwo, czyli coś o mnie i o tobie Siostro/Bracie.

"Przyjaciele! Dobrze znacie Prawo Mojżesza. Czy nie wiecie więc, że obowiązuje ono człowieka tylko za życia? Dlatego zamężna kobieta, zgodnie z Prawem, związana jest z mężem aż do śmierci. Jeśli jednak jej małżonek umrze, w świetle Prawa przestaje być mężatką. Gdyby za jego życia chciała zmienić męża, dopuściłaby się grzechu niewierności małżeńskiej. Jeśli jednak on umrze, jest wolna i zgodnie z Prawem może powtórnie wyjść za mąż — bez narażania się na grzech niewierności. Wy właśnie, moi przyjaciele, będąc częścią ciała Chrystusa, umarliście dla Prawa, aby żyć dla Tego, który zmartwychwstał, i aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga."

(Rz 7:1-4, PSZ 2016)

Wyobraźcie sobie takie małżeństwo. On jest mężczyzną moralnie nienagannym, wręcz doskonałym. Problem polega na tym, że o niej trudno powiedzieć to samo. U niego wszystko jest szczegółowo ustalone, zapięte na ostatni guzik. Wymaga on od niej drobiazgowego wypełniania jego oczekiwań. Ciągle czegoś domaga się od swojej żony, a trzeba przyznać, że wymagania te są jak najbardziej uzasadnione. Na domiar złego mąż w żaden sposób nie oferuje swojej żonie pomocy, może ona liczyć wyłącznie na swoje siły i możliwości. Żona jest zupełnie innym typem człowieka, wręcz przeciwieństwem męża. W niej wiele rzeczy jest kwestią przypadku. Chciałaby, ale nie potrafi sprostać jego oczekiwaniom, stara się, ale w żaden sposób nie może się zmienić. Pomimo tego, że bardzo się stara, nigdy nie będzie w stanie zrobić tego w pełni, zawsze będzie coś nie tak. Skutkiem tego wszystkiego jest to, że małżeństwo nigdy nie będzie trwało w harmonii.

Ów mąż to Boże Prawo, a żona to człowiek. Prawo jest doskonałe i stawia przed nami słuszne wymagania. "Ale Prawo samo w sobie pozostało święte, tak jak święte, słuszne i dobre są jego przykazania" (Rzym. 7:12 PSZ), a człowiek w żaden sposób nie jest w stanie im sprostać.

Nagle na horyzoncie pojawia się inny Mężczyzna. On jest tak samo wymagający. Mało tego, On wymaga jeszcze więcej, ale wraz z wymaganiami gotów jest pospieszyć z pomocą w ich wypełnianiu. Jeśli jego żona nie będzie w stanie czegoś wykonać, to On natychmiast pomoże, wytłumaczy, pokaże, wręcz położy swoje dłonie na jej dłoniach i zrobią to razem. Z czasem ona zacznie zauważać, że coś się zmienia, że coraz lepiej sobie radzi. Być może nigdy nie dojdzie do doskonałości, ale zawsze będzie mogła liczyć na Niego. Stwierdzi też, że to co robi, robi już nie po to, by sprostać Jego oczekiwaniom, ale po prostu - z miłości do Niego. Czy widzicie różnicę? Czy żona tego drugiego Mężczyzny może żyć w pokoju i radości wiedząc, że jej Mąż wprawdzie wiele wymaga, ale ona nie musi polegać wyłącznie na swoich umiejętnościach i siłach, bo On zawsze przyjdzie z pomocą, gdy zajdzie taka potrzeba? Cóż za wspaniała harmonia.

Tym drugim Mężczyzną jest Chrystus.

Wróćmy na chwilę do pierwszego małżeństwa. Sytuacja dla żony wydaje się beznadziejna. Ach, gdyby mogła odejść od męża i związać się z tym drugim. Problem polega na tym, że mogłaby tak zrobić tylko wtedy, gdyby jej mąż zmarł. Tymczasem on ma się bardzo dobrze i wygląda na to, że to on ją przeżyje. "Zapewniam was, że prędzej niebo i ziemia przestaną istnieć, niż zmieni się najmniejsza literka w Prawie — zanim wszystko zostanie do końca wypełnione" (Mat. 5:18 PSZ). Paweł używa małżeństwa jako pewnego rodzaju przypowieści, aby zobrazować związek człowieka z Prawem i Chrystusem. Jak to bywa z przypowieściami, nie wolno przekładać ich na życie duchowe literalnie, bo duchowość rządzi się innymi prawami. Aby umożliwić człowiekowi wejście "w nowy związek" z Chrystusem Bóg robi coś, co "w ciele" jest niemożliwe. Skoro mąż (Prawo) żyje i żyć będzie, Bóg "uśmierca" żonę (człowieka), a na skutek tego związek zostaje zerwany. Potem "żona" (człowiek) rodzi się powtórnie, jest nowym stworzeniem i może poślubić tego drugiego (Chrystusa). Trochę karkołomnie to brzmi, ale właśnie to robi z nami Bóg i o tym pisze Paweł. Od tej chwili narodzony na nowo człowiek jest związany z Chrystusem.

Przeanalizujmy jeszcze krótko werset czwarty, bo on jest kluczem:

"Wy właśnie, moi przyjaciele, będąc częścią ciała Chrystusa, umarliście dla Prawa, aby żyć dla Tego, który zmartwychwstał, i aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga" (Rzym. 7:4 PSZ)

Czytamy tu o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze - w Chrystusie umarliśmy dla Prawa. Znaczy to, że jesteśmy uwolnieni od jego "przekleństwa", które polegało na tym, że Prawo nieustannie będzie nas osądzać, a my nigdy nie wypełnimy go w pełni, nigdy nie będziemy mogli na nim polegać ani budować swojej pozycji przed Bogiem w oparciu o nie. Uwaga! Tu możnaby wysunąć błędny wniosek, że jeśli umarłem dla Prawa i nie podlegam jego wymaganiom, to mogę je ignorować. Już współcześni Pawłowi wysunęli naukę, że jeśli zbawieni jesteśmy z łaski, to możemy grzeszyć, a łaska przez to będzie jeszcze bardziej obfitować. Przenigdy! - odpowiada Paweł. Dlatego - po drugie - w drugiej części wersetu czwartego czytamy: ".....aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga". "Nowe małżeństwo" z Chrystusem nie prowadzi więc do życia bylejakiego, bezmyślnego, akceptującego i usprawiedliwiającego grzech, a wręcz przeciwnie - skutkiem bycia w tym związku jest wydawanie obfitych owoców dla Boga.

 "Bóg, w swojej mocy, dał nam wszystko, czego potrzebujemy do pobożnego życia. Pozwolił nam bowiem poznać Tego (poznać - znaczy wejść w bliską, intymną relację - zwrot używany właśnie w odniesieniu do małżonków), który powołał nas do życia w swojej chwale i doskonałości" (2 Piotra 1:3 PSZ).

"Boże, dziękuję Ci za to, co uczyniłeś dla mnie w Chrystusie. Umierając z Nim, umarłem też dla Prawa i zostałem uwolniony od związku, który nie miał dla mnie żadnej przyszłości - przynosił mi tylko wstyd i potępienie. Dziękuję ci Ojcze za nowe życie w Chrystusie, za życie związane z Tym, który wiele wymaga i oczekuje, ale też nieustannie wspiera i pomaga wyposażając we wszystko, co jest mi potrzebne do tego, by przynosić owoce dla Boga. Amen."

Życie według ciała czy życie według Ducha?


 Życie według ciała czy życie według Ducha? 

(na podstawie Rzymian 7 i 8)

"Bo to, ku czemu dąży ciało, sprowadza się do śmierci, a to, ku czemu Duch — do życia i pokoju" (Rzymian 8:6 SNP)

Ciekawe zdanie wypowiedział Jezus do słuchaczy w Kazaniu na Górze:

"Jeśli w swej sprawiedliwości nie posuniecie się dalej niż znawcy Prawa i faryzeusze, nie wejdziecie do Królestwa Niebios" (Mat.5:20 SNP). Jak to odebrali słuchacze? Wyobraź sobie, że znasz ludzi, który gorliwie starają się przestrzegać Bożych przykazań, że całe swoje życie temu poświęcili i jest to dla nich priorytetem. Podziwiasz ich i szanujesz zdając sobie sprawę, że ty prawdopodobnie nigdy nie będziesz mógł wspiąć się na ich poziom. W tym momencie spotykasz się z Jezusem, który mówi ci, że jeśli w swej sprawiedliwości nie posuniesz się dalej niż oni, nie wejdziesz do Królestwa Bożego. Wygląda to tak, jakby Jezus właśnie zamknął przed tobą do niego drzwi. Jest to mylne wrażenie, bo Jezus przyszedł nie po to, by zamykać drzwi Królestwa, ale aby je szeroko otworzyć. Wynika stąd wniosek, że faryzeusze popełnili jakiś błąd, który pozostał niezauważony przez podziwiający ich lud, ale zdemaskowany przez Jezusa. Jezus wypowiedział to zdanie w kontekście przykazań oraz sposobu, w jaki nauczali  faryzeusze. Dla nich tradycja była tak samo ważna jak Pisma i w efekcie dochodziło do tego, że faryzejska interpretacja przykazań była inna, niż Boża. Faryzeusze tak interpretowali Pisma, aby było możliwe ich przestrzeganie własnymi staraniami. To z kolei prowadziło do tego, że byli z siebie dumni i mieli znakomite samopoczucie uważając, że wypełniają Prawo. Stąd już tylko mały krok do pychy i ... upadku, bo swoją pozycję przed Bogiem budowali na grząskim gruncie. W podobnie błędne myślenie wpadają chrześcijanie, którzy zaczynają pokładać ufność w swoich dobrych uczynkach i zaczynają porównywać się z innymi. Również dla nich jest to powodem do zadowolenia z siebie, a za tym także zwykle idzie pycha i ... upadek. Życie w ciele niekoniecznie oznacza życie wyjątkowo zdeprawowane. Może to być życie na wysokim moralnie poziomie, ale czerpiące siły z niewłaściwego źródła i pomimo wysiłków człowieka niewystarczające do usprawiedliwienia, bo "z uczynków prawa nie będzie usprawiedliwiony przed nim (Bogiem) żaden człowiek".

Podam jeden tylko przykład (no, może dwa😃) błędnej, faryzejskiej interpretacji przykazań.

"Nie zabijaj". 

Faryzeusze interpretowali to przykazanie tak, jakby chodziło tylko o fizyczne zabójstwo. Nikogo nie zabiłem, więc jest ok, czuję się dobrze i wypełniam przykazanie.

"Nie cudzołóż". 

Tu również interpretacja była taka, że chodzi tylko o fizyczne współżycie z kobietą, która nie jest twoją żoną i znowu wszystko jest ok. Człowiek, który przestrzegał przykazania w ten właśnie sposób mógł być z siebie zadowolony i omylnie mógł być pewnym, że przestrzega Prawa. Na tym fundamencie budował swoją sprawiedliwość, pewność siebie i przeświadczenie, że ostoi się przed Bogiem w dniu sądu. 

Jezus uczy czegoś więcej. Jemu chodzi nie tylko o to, co czynimy, ale też o to, kim jesteśmy. Dlatego On wyprowadza z błędu i mówi jaka jest Boża interpretacja. Zabijasz nie tylko wtedy, gdy fizycznie pozbawiasz kogoś życia, ale również wtedy, gdy gniewasz się na brata. Podobnie cudzołożysz nie tylko wtedy, gdy współżyjesz z kobietą, która nie jest twoją żoną, ale również wtedy, gdy patrzysz na nią pożądliwie. I tu mamy problem. Faryzeusz (i człowiek religijny) uważał, że może gniewać się na brata lub nawet go nienawidzić. Wystarczy, jeśli go nie zabije i będzie ok. Podobne podejście ma wielu chrześcijan. 

Aby rozwiać wszelkie nadzieje związane z takim podejściem na sam koniec rozdziału Jezus mówi: "Bądźcie więc doskonali, tak jak doskonały jest wasz Ojciec, który jest w niebie". To już nie wygląda na zwykłe zamknięcie drzwi do Królestwa, ale wręcz na zamknięte drzwi pancerne. 

Cóż więc począć? Faryzejski (i religijny) sposób polegający na obniżeniu wymagań Pisma do naszych możliwości i szukanie oparcia w naszych cielesnych możliwościach jest przez Boga nie do przyjęcia. Nie odnosisz wrażenia, że pozostało ci tylko jedno - poddać się? 

AMEN! TAK JEST! To najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić, bo gdy poddasz się, to ... 

... wtedy może wkroczyć Bóg

Widząc nędzę i słabość człowieka Bóg wkracza. Posyła swojego Syna, który bierze na siebie wszystkie sprawiedliwe wymogi Prawa wobec nas. W tym momencie Bóg oczekuje od ciebie jednej rzeczy. Jakiej? To samo pytanie zadano Jezusowi: "Cóż mamy czynić, aby wykonywać dzieła Boże? Odpowiedział Jezus i rzekł im: To jest dzieło Boże: wierzyć w tego, którego On posłał" (Jan 6:29 BW). Tylko tyle? Tylko wierzyć w Jezusa? Pozwól, że zdefiniuję owe "tylko". Wyobraź sobie, że stoisz na wielkim nawisie śnieżnym. Wystarczy, że "tylko" tupniesz nogą, a uruchomisz potężną lawinę, która porwie wszystko, co napotka na drodze. Jeśli "tylko" uwierzysz w Jezusa, to uruchomisz "potężną Bożą lawinę Ducha Świętego", która będzie zmiatać twoje stare życie i twoją starą naturę, a pejzaż po jej przejściu będzie już zupełnie inny. Niektórzy mogą teraz zapytać:

"A co, jeśli uwierzyłem w Jezusa, a nie widzę w swoim życiu pracy Ducha i tych zmian?" 

Duch Święty

On nie tylko przekonuje nas o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. W chwili uwierzenia zaczyna mieszkać w nas i jest gotów wykonywać Boże dzieło - dzieło przemiany człowieka na podobieństwo Jezusa. Tu ważna dygresja. Ponieważ "Bóg współdziała...." jasne jest, że oczekuje także naszego współdziałania. Na czym ono polega w kontekście Ducha Świętego i jego pracy w nas? "....dbajcie o to, aby Duch mógł was stale napełniać" (Ef. 5:18). Apel Pawła powtarzany w wielu miejscach Słowa wskazuje na to, że może być inaczej, że można o to nie dbać. Jest możliwe, aby człowiek po nawróceniu dalszą część życia opierał na własnych zasługach i uczynkach, na ciele. Paweł zwraca się do ludzi wierzących: "Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie; ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie" ( Rzymian 8:13). 

Nie chcę tu wdawać się w spór, czy chrześcijanin żyjący według ciała nadal nim jest czy już nie. Takie dylematy nawet nie powinny zaistnieć w życiu człowieka narodzonego na nowo. Paweł ostrzega wyraźnie: "ci, którzy dają się prowadzić przez Ducha Bożego, ci są synami Boga" (Rzym. 8:14 przekład dosłowny). Mam wrażenie, że Paweł nie pozostawia tu alternatywny dla tych, którzy chcą być dziećmi Bożymi i żyć według ciała. Jedno wydaje się pewne: 

"Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie" - jeśli nawet chrześcijanin może tak żyć, to staje się "martwy" dla Boga. Nie może być Jego narzędziem, nie może wykonywać zadań członka kościoła - ciała Chrystusowego, nie może być Jego świadkiem wobec świata. Nie wiem, jak ty Siostro/Bracie do tego podchodzisz? Może wolisz żyć według ciała i stąpać po cienkiej linie, zastanawiając się, czy nadal jesteś zbawiony, czy już zbawienie straciłeś oraz jak bardzo zbliżyłeś się do granicy, za którą nie ma już Bożej Łaski? Dla wierzącego taka perspektywa powinna być  koszmarem i nawet nie powinien brać pod uwagę takiej ewentualności. Nie zatrzymuj się więc, nie  bądź człowiekiem z siódmego rozdziału Rzymian, wewnętrznie rozdartym, gardzącym samym sobą i wyposażonym wyłącznie w dobre intencje. Wybierz życie według Ducha, wybierz miejsce w Bożym planie, nie odrzucaj tego, co Bóg dla ciebie zamyślił, bo ....

... Bóg przygotował zadanie dla Jezusa i .... dla nas.

"Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba" - powiedział Jezus (Jan 8:29 SNP). Tego samego Bóg oczekuje od nas i chociaż to zadanie wydaje się być ponad (cielesne) możliwości człowieka, to Bóg przez Ducha Świętego przychodzi z pomocą i czyni je możliwym do wypełnienia.

Czy narodziłeś się na nowo?


“Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli ktoś się nie narodzi na nowo nie może oglądać Królestwa Bożego” (Jan 3:3).

Narodzenie na nowo to nie to samo, co bycie człowiekiem religijnym. W Ewangelii Jana czytamy o religijnym Nikodemie. Przyjrzyjmy mu się chwilę. Co zrobił Nikodem?

- przyszedł do Jezusa

- był blisko Niego

- uważał Go za kogoś szczególnego

- rozmawiał z Nim o jego nauczaniu

- był bardzo poruszony Jego nauczaniem

- prawdopodobnie nie zostawił tego dla siebie, ale dzielił się z innymi

(Czy to nie zabrzmiało ci znajomo?)

Zupełnie jak tłum, który chętnie gromadził się wokół Jezusa, słuchał Jego nauczania, dobrze czuł się w Jego obecności, odbierał wiele błogosławieństw i był .... daleki od Królestwa Bożego. Ten tak bardzo religijny i zafascynowany Jezusem Nikodem ... nie był zdolny do tego, by wejść do Królestwa Bożego. Jego religijność w niczym tu nie pomogła. Bo sama religijność nie jest w stanie wyjść poza sferę naszej wiedzy, emocji i rutynowego wykonywania pewnych (religijnych) rzeczy. Ktoś może mówić o sobie, że jest narodzony na nowo, a tak naprawdę ma na myśli to, że czegoś (o zbawieniu) się dowiedział, czegoś doświadczył (emocje) i zaczął robić religijne rzeczy (chodzić na nabożeństwa, czytać Biblię, modlić się). "Narodzeni na nowo" (cudzysłów celowy😉) szybko uczą się poprawnej terminologii i używają jej na co dzień. Ale czy Jezus mówiąc o narodzeniu się na nowo miał na myśli tylko to? Zainteresowanie Jego osobą? Chęć posłuchania Jego nauki? Dobre samopoczucie w Jego obecności? Czy chodziło mu o tylko intelektualną decyzję, zaakceptowanie jakiejś doktryny i wypowiedzenie kilku zdań modlitwy? Bo jak inaczej wytłumaczyć ludzi, którzy twierdzą, że narodzili się na nowo, ale w ich życiu nie widać nawet śladu pokuty ani dowodów na to, że ich życie doświadczyło radykalnej zmiany, ba, że jest to całkowicie nowe życie? 

Czym więc jest nowe narodzenie? Jest czymś tak radykalnym, że człowiek nie jest już w stanie żyć tak, jak dawniej. Serce "przewraca się na drugą stronę", w konsekwencji zmienia się sposób myślenia, co z kolei prowadzi do radykalnej zmiany postępowania, wartości i priorytetów. Nie widzisz w sobie tego? Nadal tolerujesz i usprawiedliwiasz grzech? Nadal prowadzenie nowego, uświęconego życia jest dla ciebie mozołem i trudem? Zastanów się, czy aby nie stoisz w jednym szeregu z religijnym Nikodemem?

Nowe narodzenie jest efektem spotkania z Jezusem. Ale nie myśl o sobie zbyt wiele. Spotkanie to nie jest efektem twoich zabiegów czy zasług. Zawsze to On przychodzi, by spotkać się z tobą. Jezus wyszedł na spotkanie Pawła, gdy ten jechał do Damaszku. Paweł nie był skruszony, nie pokutował. Spotkanie z Jezusem nie było efektem jego wiary lub poszukiwań. Odwrotnie, to spotkanie z Jezusem wzbudziło w nim wiarę i pokutę i tak zmieniło jego życie, że wszystko, co dotąd było mu cenne, w tym jego dotychczasowe wyobrażenie o Bogu i religijności uznał (dosłownie) za gnój. 

Kiedy ktoś zapyta cię, czy narodziłeś się na nowo co mu odpowiesz? XX lat temu wypowiedziałem modlitwę i oddałem życie Jezusowi? XX lat temu poprosiłem, by mnie ochrzczono? XX lat temu zacząłem chodzić do ewangelicznego zboru i jestem tam do dziś, bo mi się podoba?

Miałem dwadzieścia lat, nie byłem religijny, nawet nie myślałem o Bogu, nie znałem Biblii, nie chodziłem do kościoła (no, może ze dwa razy w roku i to stojąc na zewnątrz, by móc wypalić papierosa), uważałem się za dobrego człowieka. Ale któregoś dnia, gdy wszedłem do pokoju w mieszkaniu mojej ówczesnej dziewczyny, a dziś żony i byłem sam - On tam na mnie czekał. "Porządnego" człowieka powalił na kolana i sprawił, że ze łzami w oczach, pierwszy raz w życiu szczerze wyznawałem Mu swoje grzechy (owszem, wcześniej bywałem na spowiedziach, ale to był tylko religijny rytuał). Powstałem z kolan jako nowy człowiek i ani wtedy, ani dziś nie mam co do tego wątpliwości. Nadal nie wiedziałem nic o Bogu, nadal nie znałem Biblii, nie pobiegłem od razu do kościoła - te rzeczy przyszły później. Ale nie uważałem się już za porządnego człowieka, bo Jezus bezlitośnie obnażył moje grzechy i wtedy już wiedziałem, że gdyby On mi ich nie przebaczył, to nie byłoby dla mnie ratunku. Taka radykalna zmiana myślenia - przed chwilą On nie był mi do niczego potrzebny, a po chwili nie wyobrażam sobie życia bez Niego. Wiem, że On to (zmianę myślenia) sprawił w swojej łasce, bo sam nie byłbym do tego zdolny. Jeśli nawracasz się do Boga, to jest to Jego dzieło, a kiedy Go odrzucasz, to zawsze jest twoja wina. Stało się coś, co trudno opisać - spotkałem Jego, Jezusa. Spotkałem Go, bo On z niezrozumiałych do dziś dla mnie powodów postanowił wyjść mi, grzesznemu i upadłemu na spotkanie. Nie widziałem Go fizycznymi oczami ani nie usłyszałem jak Paweł Jego głosu. To było trzydzieści pięć lat temu, ale pamiętam, jakby to było wczoraj, nadal całym sobą czuję to, co się wtedy wydarzyło. To był tylko początek. Nie potrafię nawet opisać, jak radykalnie zmieniło się moje życie. 

Jakże często powtarzamy, że zbawieni jesteśmy z łaski, ale w domyśle mamy to, że coś zrobiliśmy - wypowiedzenie modlitwy, podniesienie ręki, przemaszerowanie przez kaplicę do przodu, przyłączenie się do zboru - coś zrobiliśmy, za co Bóg wynagrodził nas zbawieniem. To nie jest Boża Łaska. Boża Łaska sprawia, że to On pociąga cię do siebie, to On wychodzi tobie na spotkanie i nie byłbyś sam w stanie zrobić nic, bo „nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec”. Nie neguję tych wszystkich rzeczy, jeśli są one tylko zewnętrznym wyrazem tego, co wydarzyło się wewnątrz twojej duszy - Bożego wezwania i spotkania z Nim. Pamiętam, jak wkrótce po moim spotkaniu z Jezusem znalazłem się na nabożeństwie. Na wezwanie ewangelisty podniosłem rękę i wyszedłem do modlitwy. Pewnie ewangelista zapisał mnie na swoim koncie😉, ale to nie było dla mnie ważne. Dałem wtedy tylko zewnętrzny wyraz temu, co wydarzyło się wczesniej w małym pokoju, w którym byłem tylko ja i On.

Chcę cię ostrzec, że te "zewnętrzne gesty" mogą być tylko pustą formą, religijnym rytuałem, emocjonalnym uniesieniem. Wtedy będziesz jak Nikodem - zrobiłeś coś, ale nadal jesteś daleki od Królestwa Bożego. Ale tak być nie musi, mogą one być czymś towarzyszącym czemuś wielkiemu, trudnemu do opisania, wręcz trancendentnemu - spotkaniu z żywym Bogiem, Jezusem Chrystusem - spotkaniu, które sprawia, że prawdziwie stajesz się nowym stworzeniem.

Jak mogę sprawdzić, czy naprawdę narodziłem się na nowo? Możesz zrobić tylko jedno. Wyryć w swoim umyśle lub napisać na kartce i przykleić nad łóżkiem słowa psalmu oraz wołać nimi do Boga. Jeśli będziesz to robić szczerym sercem, to już On zrobi resztę:

"Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje. Doświadcz mnie i poznaj myśli moje!

I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną!"

(Psalm 139)

Jeśli ty dumnie nazywasz siebie chrześcijaninem...

 


Właśnie czytam List do Rzymian i przyszła mi na myśl taka parafraza:

Jeśli ty dumnie nazywasz siebie chrześcijaninem, całkowicie zdajesz się na Słowo, chlubisz się Bogiem, pouczony Słowem znasz Jego wolę i umiesz rozpoznać co jest dobre i jesteś przekonany, żeś przewodnikiem ślepych i światłością dla tych, którzy są w ciemności, czujesz się wychowawcą i nauczycielem innych. Ty, który uczysz i wychowujesz innych, siebie samego nie pouczasz? Głosisz, że należy kochać bliźniego, a nienawidzisz? Uczysz, aby nie osądzać, a bezlitośnie sądzisz braci? Mówisz o nowym stworzeniu, a żyjesz wg praw starej natury? Ty, który chlubisz się Słowem, przez przekraczanie Słowa znieważasz Boga. Z twojej to przyczyny niewierzący bluźnią Jego imieniu.

Na podstawie Listu do Rzymian 2:17-24

Chcieć znaczy móc.

 Chcieć znaczy móc. "... czyńcie użytek ze swego zbawienia, w poczuciu czci i odpowiedzialności wobec Pana. Bóg to bowiem jest sprawcą ...