wtorek, 1 czerwca 2021

Chcieć znaczy móc.


 Chcieć znaczy móc.

"... czyńcie użytek ze swego zbawienia, w poczuciu czci i odpowiedzialności wobec Pana. Bóg to bowiem jest sprawcą waszych pragnień i działań płynących z dobrej woli" (Flp. 2:12-13 SNP).

"Bo prawo Ducha, właściwe dla życia w Chrystusie Jezusie, uwolniło cię od prawa grzechu i śmierci" (Rzym. 8:2 SNP)

Jak możemy czynić użytek ze swojego zbawienia? W Chrystusie nasz stary człowiek umarł, a do życia powstało nowe stworzenie. W Nim umarliśmy dla grzechu oraz dla Prawa, aby mieć nowe życie i związać je z Nim. W Chrystusie otrzymaliśmy wszystko, co potrzebne jest do życia w pobożności. On posłał też Ducha Świętego, który w nas zamieszkał. Boże dzieło zbawienia nie ogranicza się tylko do przebaczenia grzechów, ale zawiera w sobie wszystko, czego pojednany z Bogiem człowiek potrzebuje do życia w uświęceniu. Przychodzi mi na myśl przykład człowieka, który otrzymał olbrzymi spadek, wielkie pieniądze ulokowane na koncie, ale nie robi z nich użytku i żebrze na ulicy. Bogaty żebrak. Tragiczny obraz dzieci Bożych, które ciągle kuleją, upadają i grzeszą mając do dyspozycji wszystko co potrzebne, by prowadzić zwycięskie życie.

W drugim zacytowanym fragmencie Słowa Paweł napisał o "prawie Ducha" i " prawie grzechu". Czym jest prawo? Posłużę się przykładem. Weź jakikolwiek przedmiot do ręki, potem wyprostuj ją i wypuść go z palców. Spadnie na podłogę. Możesz zrobić to w różnych miejscach i efekt będzie ten sam, bo istnieje prawo grawitacji. Na tym właśnie polega "prawo grzechu". Człowiek nie musi uczyć się grzeszenia, bo jest to naturalnym prawem jego życia. A co z chrześcijaninem, który żyje według ciała, czyli jedzie na wózku swoich starań i zasług? Rozdział siódmy listu do Rzymian opisuje człowieka (może on być wierzący), który chciałby, stara się, ale znajduje w sobie prawo, że nie potrafi. Zapytam Was tylko o takie podstawowe sprawy jak modlitwa, czytanie Słowa czy bycie w społeczności wierzących. Jak często zauważasz, że musisz do nich się przymuszać i jak często ponosisz porażkę? Zauważasz w sobie to prawo, że ciało nie ma ochoty na te rzeczy? 

Wróćmy do naszego przedmiotu upuszczonego na ziemię. Zrób to jeszcze raz, ale teraz podłóż pod niego drugą dłoń, aby uniemożliwić mu upadek. Pomimo istnienia prawa grawitacji nie upadnie, bo pojawiło się inne prawo, które to uniemożliwia. Podobnie działa "prawo Ducha". Ono powstrzymuje cię przed tym, co z natury uczyniłoby ciało. To "prawo Ducha" sprawia, że tęsknisz za Słowem, że pragniesz ciągle być w bliskiej relacji z PANEM, że tęsknisz za towarzystwem Sióstr i Braci. Prawo Ducha sprawia, że robisz rzeczy, których świat nie robi, które uważa za głupie lub wręcz je nienawidzi. 

"Bóg to bowiem jest sprawcą waszych pragnień i działań płynących z dobrej woli" - czy już rozumiesz sprawczą rolę Boga? "Czyńcie użytek....". Zrozummy to dobrze. Nie jest tak, że Bog jest dobrym dżinem, który daje dobre rzeczy w nagrodę tym, którzy zechcą zrobić z nich użytek. Nie ma w tym żadnej naszej zasługi. To On wychodzi naprzeciwko nam z pełnią mocy Ducha Świętego. Możesz tylko przyjąć Jego dar lub nim wzgardzić. 

Spójrz teraz na orła na ilustracji nad tekstem. Kiedy go spotkasz, zadaj mu pytanie: "czy nie boisz się prawa grawitacji i tego, że spadniesz"? Prawdopodobnie odpowie ci, że nawet nie wiedział o takim prawie. Bo dla niego naturalnym prawem jest prawo aerodynamiki, które pokonuje prawo ciążenia i pozwala mu szybować. Prawdą jest, że gdyby tylko zwinął swoje skrzydła, natychmiast by spadł. Ale po co ma to robić? Czyż nie lepiej szybować po niebie? Prawo grzechu nie zanikło, ono istnieje nadal, ale Bóg daje swoim dzieciom inne prawo - prawo Ducha, które je pokonuje. Tak jak orzeł korzysta z prawa aerodynamiki, ty też możesz korzystać z prawa Ducha. Ale uważaj, bo jeśli tylko zwiniesz swoje skrzydła - na pewno spadniesz. 

"Lecz tym, którzy ufają PANU, przybywa wciąż nowych sił, wzbijają się na skrzydłach jak orły ... " 

(Iz. 40:31 SNP).

"Ojcze, dziękuję Ci za prawo Ducha, które uwalnia mnie od prawa grzechu i śmierci. Ty to sprawiłeś. Ty też sprawiasz w moim życiu chęć i wykonanie Twojej woli. Wiem, że nie jestem w tym doskonały, że czasami wzbijam się wysoko, a czasami obniżam swój lot, ale nadal lecę. Tak, czasami zgrzeszę, czasami zwinę skrzydła i zaczynam spadać, ale wtedy Ty dajesz opamiętanie i mogę je znowu szeroko rozpostrzeć. Dzięki Ci Ojcze w imieniu Jezusa".

Stare i nowe małżeństwo, czyli coś o mnie i o tobie Siostro/Bracie.


 Stare i nowe małżeństwo, czyli coś o mnie i o tobie Siostro/Bracie.

"Przyjaciele! Dobrze znacie Prawo Mojżesza. Czy nie wiecie więc, że obowiązuje ono człowieka tylko za życia? Dlatego zamężna kobieta, zgodnie z Prawem, związana jest z mężem aż do śmierci. Jeśli jednak jej małżonek umrze, w świetle Prawa przestaje być mężatką. Gdyby za jego życia chciała zmienić męża, dopuściłaby się grzechu niewierności małżeńskiej. Jeśli jednak on umrze, jest wolna i zgodnie z Prawem może powtórnie wyjść za mąż — bez narażania się na grzech niewierności. Wy właśnie, moi przyjaciele, będąc częścią ciała Chrystusa, umarliście dla Prawa, aby żyć dla Tego, który zmartwychwstał, i aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga."

(Rz 7:1-4, PSZ 2016)

Wyobraźcie sobie takie małżeństwo. On jest mężczyzną moralnie nienagannym, wręcz doskonałym. Problem polega na tym, że o niej trudno powiedzieć to samo. U niego wszystko jest szczegółowo ustalone, zapięte na ostatni guzik. Wymaga on od niej drobiazgowego wypełniania jego oczekiwań. Ciągle czegoś domaga się od swojej żony, a trzeba przyznać, że wymagania te są jak najbardziej uzasadnione. Na domiar złego mąż w żaden sposób nie oferuje swojej żonie pomocy, może ona liczyć wyłącznie na swoje siły i możliwości. Żona jest zupełnie innym typem człowieka, wręcz przeciwieństwem męża. W niej wiele rzeczy jest kwestią przypadku. Chciałaby, ale nie potrafi sprostać jego oczekiwaniom, stara się, ale w żaden sposób nie może się zmienić. Pomimo tego, że bardzo się stara, nigdy nie będzie w stanie zrobić tego w pełni, zawsze będzie coś nie tak. Skutkiem tego wszystkiego jest to, że małżeństwo nigdy nie będzie trwało w harmonii.

Ów mąż to Boże Prawo, a żona to człowiek. Prawo jest doskonałe i stawia przed nami słuszne wymagania. "Ale Prawo samo w sobie pozostało święte, tak jak święte, słuszne i dobre są jego przykazania" (Rzym. 7:12 PSZ), a człowiek w żaden sposób nie jest w stanie im sprostać.

Nagle na horyzoncie pojawia się inny Mężczyzna. On jest tak samo wymagający. Mało tego, On wymaga jeszcze więcej, ale wraz z wymaganiami gotów jest pospieszyć z pomocą w ich wypełnianiu. Jeśli jego żona nie będzie w stanie czegoś wykonać, to On natychmiast pomoże, wytłumaczy, pokaże, wręcz położy swoje dłonie na jej dłoniach i zrobią to razem. Z czasem ona zacznie zauważać, że coś się zmienia, że coraz lepiej sobie radzi. Być może nigdy nie dojdzie do doskonałości, ale zawsze będzie mogła liczyć na Niego. Stwierdzi też, że to co robi, robi już nie po to, by sprostać Jego oczekiwaniom, ale po prostu - z miłości do Niego. Czy widzicie różnicę? Czy żona tego drugiego Mężczyzny może żyć w pokoju i radości wiedząc, że jej Mąż wprawdzie wiele wymaga, ale ona nie musi polegać wyłącznie na swoich umiejętnościach i siłach, bo On zawsze przyjdzie z pomocą, gdy zajdzie taka potrzeba? Cóż za wspaniała harmonia.

Tym drugim Mężczyzną jest Chrystus.

Wróćmy na chwilę do pierwszego małżeństwa. Sytuacja dla żony wydaje się beznadziejna. Ach, gdyby mogła odejść od męża i związać się z tym drugim. Problem polega na tym, że mogłaby tak zrobić tylko wtedy, gdyby jej mąż zmarł. Tymczasem on ma się bardzo dobrze i wygląda na to, że to on ją przeżyje. "Zapewniam was, że prędzej niebo i ziemia przestaną istnieć, niż zmieni się najmniejsza literka w Prawie — zanim wszystko zostanie do końca wypełnione" (Mat. 5:18 PSZ). Paweł używa małżeństwa jako pewnego rodzaju przypowieści, aby zobrazować związek człowieka z Prawem i Chrystusem. Jak to bywa z przypowieściami, nie wolno przekładać ich na życie duchowe literalnie, bo duchowość rządzi się innymi prawami. Aby umożliwić człowiekowi wejście "w nowy związek" z Chrystusem Bóg robi coś, co "w ciele" jest niemożliwe. Skoro mąż (Prawo) żyje i żyć będzie, Bóg "uśmierca" żonę (człowieka), a na skutek tego związek zostaje zerwany. Potem "żona" (człowiek) rodzi się powtórnie, jest nowym stworzeniem i może poślubić tego drugiego (Chrystusa). Trochę karkołomnie to brzmi, ale właśnie to robi z nami Bóg i o tym pisze Paweł. Od tej chwili narodzony na nowo człowiek jest związany z Chrystusem.

Przeanalizujmy jeszcze krótko werset czwarty, bo on jest kluczem:

"Wy właśnie, moi przyjaciele, będąc częścią ciała Chrystusa, umarliście dla Prawa, aby żyć dla Tego, który zmartwychwstał, i aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga" (Rzym. 7:4 PSZ)

Czytamy tu o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze - w Chrystusie umarliśmy dla Prawa. Znaczy to, że jesteśmy uwolnieni od jego "przekleństwa", które polegało na tym, że Prawo nieustannie będzie nas osądzać, a my nigdy nie wypełnimy go w pełni, nigdy nie będziemy mogli na nim polegać ani budować swojej pozycji przed Bogiem w oparciu o nie. Uwaga! Tu możnaby wysunąć błędny wniosek, że jeśli umarłem dla Prawa i nie podlegam jego wymaganiom, to mogę je ignorować. Już współcześni Pawłowi wysunęli naukę, że jeśli zbawieni jesteśmy z łaski, to możemy grzeszyć, a łaska przez to będzie jeszcze bardziej obfitować. Przenigdy! - odpowiada Paweł. Dlatego - po drugie - w drugiej części wersetu czwartego czytamy: ".....aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga". "Nowe małżeństwo" z Chrystusem nie prowadzi więc do życia bylejakiego, bezmyślnego, akceptującego i usprawiedliwiającego grzech, a wręcz przeciwnie - skutkiem bycia w tym związku jest wydawanie obfitych owoców dla Boga.

 "Bóg, w swojej mocy, dał nam wszystko, czego potrzebujemy do pobożnego życia. Pozwolił nam bowiem poznać Tego (poznać - znaczy wejść w bliską, intymną relację - zwrot używany właśnie w odniesieniu do małżonków), który powołał nas do życia w swojej chwale i doskonałości" (2 Piotra 1:3 PSZ).

"Boże, dziękuję Ci za to, co uczyniłeś dla mnie w Chrystusie. Umierając z Nim, umarłem też dla Prawa i zostałem uwolniony od związku, który nie miał dla mnie żadnej przyszłości - przynosił mi tylko wstyd i potępienie. Dziękuję ci Ojcze za nowe życie w Chrystusie, za życie związane z Tym, który wiele wymaga i oczekuje, ale też nieustannie wspiera i pomaga wyposażając we wszystko, co jest mi potrzebne do tego, by przynosić owoce dla Boga. Amen."

Życie według ciała czy życie według Ducha?


 Życie według ciała czy życie według Ducha? 

(na podstawie Rzymian 7 i 8)

"Bo to, ku czemu dąży ciało, sprowadza się do śmierci, a to, ku czemu Duch — do życia i pokoju" (Rzymian 8:6 SNP)

Ciekawe zdanie wypowiedział Jezus do słuchaczy w Kazaniu na Górze:

"Jeśli w swej sprawiedliwości nie posuniecie się dalej niż znawcy Prawa i faryzeusze, nie wejdziecie do Królestwa Niebios" (Mat.5:20 SNP). Jak to odebrali słuchacze? Wyobraź sobie, że znasz ludzi, który gorliwie starają się przestrzegać Bożych przykazań, że całe swoje życie temu poświęcili i jest to dla nich priorytetem. Podziwiasz ich i szanujesz zdając sobie sprawę, że ty prawdopodobnie nigdy nie będziesz mógł wspiąć się na ich poziom. W tym momencie spotykasz się z Jezusem, który mówi ci, że jeśli w swej sprawiedliwości nie posuniesz się dalej niż oni, nie wejdziesz do Królestwa Bożego. Wygląda to tak, jakby Jezus właśnie zamknął przed tobą do niego drzwi. Jest to mylne wrażenie, bo Jezus przyszedł nie po to, by zamykać drzwi Królestwa, ale aby je szeroko otworzyć. Wynika stąd wniosek, że faryzeusze popełnili jakiś błąd, który pozostał niezauważony przez podziwiający ich lud, ale zdemaskowany przez Jezusa. Jezus wypowiedział to zdanie w kontekście przykazań oraz sposobu, w jaki nauczali  faryzeusze. Dla nich tradycja była tak samo ważna jak Pisma i w efekcie dochodziło do tego, że faryzejska interpretacja przykazań była inna, niż Boża. Faryzeusze tak interpretowali Pisma, aby było możliwe ich przestrzeganie własnymi staraniami. To z kolei prowadziło do tego, że byli z siebie dumni i mieli znakomite samopoczucie uważając, że wypełniają Prawo. Stąd już tylko mały krok do pychy i ... upadku, bo swoją pozycję przed Bogiem budowali na grząskim gruncie. W podobnie błędne myślenie wpadają chrześcijanie, którzy zaczynają pokładać ufność w swoich dobrych uczynkach i zaczynają porównywać się z innymi. Również dla nich jest to powodem do zadowolenia z siebie, a za tym także zwykle idzie pycha i ... upadek. Życie w ciele niekoniecznie oznacza życie wyjątkowo zdeprawowane. Może to być życie na wysokim moralnie poziomie, ale czerpiące siły z niewłaściwego źródła i pomimo wysiłków człowieka niewystarczające do usprawiedliwienia, bo "z uczynków prawa nie będzie usprawiedliwiony przed nim (Bogiem) żaden człowiek".

Podam jeden tylko przykład (no, może dwa😃) błędnej, faryzejskiej interpretacji przykazań.

"Nie zabijaj". 

Faryzeusze interpretowali to przykazanie tak, jakby chodziło tylko o fizyczne zabójstwo. Nikogo nie zabiłem, więc jest ok, czuję się dobrze i wypełniam przykazanie.

"Nie cudzołóż". 

Tu również interpretacja była taka, że chodzi tylko o fizyczne współżycie z kobietą, która nie jest twoją żoną i znowu wszystko jest ok. Człowiek, który przestrzegał przykazania w ten właśnie sposób mógł być z siebie zadowolony i omylnie mógł być pewnym, że przestrzega Prawa. Na tym fundamencie budował swoją sprawiedliwość, pewność siebie i przeświadczenie, że ostoi się przed Bogiem w dniu sądu. 

Jezus uczy czegoś więcej. Jemu chodzi nie tylko o to, co czynimy, ale też o to, kim jesteśmy. Dlatego On wyprowadza z błędu i mówi jaka jest Boża interpretacja. Zabijasz nie tylko wtedy, gdy fizycznie pozbawiasz kogoś życia, ale również wtedy, gdy gniewasz się na brata. Podobnie cudzołożysz nie tylko wtedy, gdy współżyjesz z kobietą, która nie jest twoją żoną, ale również wtedy, gdy patrzysz na nią pożądliwie. I tu mamy problem. Faryzeusz (i człowiek religijny) uważał, że może gniewać się na brata lub nawet go nienawidzić. Wystarczy, jeśli go nie zabije i będzie ok. Podobne podejście ma wielu chrześcijan. 

Aby rozwiać wszelkie nadzieje związane z takim podejściem na sam koniec rozdziału Jezus mówi: "Bądźcie więc doskonali, tak jak doskonały jest wasz Ojciec, który jest w niebie". To już nie wygląda na zwykłe zamknięcie drzwi do Królestwa, ale wręcz na zamknięte drzwi pancerne. 

Cóż więc począć? Faryzejski (i religijny) sposób polegający na obniżeniu wymagań Pisma do naszych możliwości i szukanie oparcia w naszych cielesnych możliwościach jest przez Boga nie do przyjęcia. Nie odnosisz wrażenia, że pozostało ci tylko jedno - poddać się? 

AMEN! TAK JEST! To najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić, bo gdy poddasz się, to ... 

... wtedy może wkroczyć Bóg

Widząc nędzę i słabość człowieka Bóg wkracza. Posyła swojego Syna, który bierze na siebie wszystkie sprawiedliwe wymogi Prawa wobec nas. W tym momencie Bóg oczekuje od ciebie jednej rzeczy. Jakiej? To samo pytanie zadano Jezusowi: "Cóż mamy czynić, aby wykonywać dzieła Boże? Odpowiedział Jezus i rzekł im: To jest dzieło Boże: wierzyć w tego, którego On posłał" (Jan 6:29 BW). Tylko tyle? Tylko wierzyć w Jezusa? Pozwól, że zdefiniuję owe "tylko". Wyobraź sobie, że stoisz na wielkim nawisie śnieżnym. Wystarczy, że "tylko" tupniesz nogą, a uruchomisz potężną lawinę, która porwie wszystko, co napotka na drodze. Jeśli "tylko" uwierzysz w Jezusa, to uruchomisz "potężną Bożą lawinę Ducha Świętego", która będzie zmiatać twoje stare życie i twoją starą naturę, a pejzaż po jej przejściu będzie już zupełnie inny. Niektórzy mogą teraz zapytać:

"A co, jeśli uwierzyłem w Jezusa, a nie widzę w swoim życiu pracy Ducha i tych zmian?" 

Duch Święty

On nie tylko przekonuje nas o grzechu, sprawiedliwości i sądzie. W chwili uwierzenia zaczyna mieszkać w nas i jest gotów wykonywać Boże dzieło - dzieło przemiany człowieka na podobieństwo Jezusa. Tu ważna dygresja. Ponieważ "Bóg współdziała...." jasne jest, że oczekuje także naszego współdziałania. Na czym ono polega w kontekście Ducha Świętego i jego pracy w nas? "....dbajcie o to, aby Duch mógł was stale napełniać" (Ef. 5:18). Apel Pawła powtarzany w wielu miejscach Słowa wskazuje na to, że może być inaczej, że można o to nie dbać. Jest możliwe, aby człowiek po nawróceniu dalszą część życia opierał na własnych zasługach i uczynkach, na ciele. Paweł zwraca się do ludzi wierzących: "Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie; ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie" ( Rzymian 8:13). 

Nie chcę tu wdawać się w spór, czy chrześcijanin żyjący według ciała nadal nim jest czy już nie. Takie dylematy nawet nie powinny zaistnieć w życiu człowieka narodzonego na nowo. Paweł ostrzega wyraźnie: "ci, którzy dają się prowadzić przez Ducha Bożego, ci są synami Boga" (Rzym. 8:14 przekład dosłowny). Mam wrażenie, że Paweł nie pozostawia tu alternatywny dla tych, którzy chcą być dziećmi Bożymi i żyć według ciała. Jedno wydaje się pewne: 

"Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie" - jeśli nawet chrześcijanin może tak żyć, to staje się "martwy" dla Boga. Nie może być Jego narzędziem, nie może wykonywać zadań członka kościoła - ciała Chrystusowego, nie może być Jego świadkiem wobec świata. Nie wiem, jak ty Siostro/Bracie do tego podchodzisz? Może wolisz żyć według ciała i stąpać po cienkiej linie, zastanawiając się, czy nadal jesteś zbawiony, czy już zbawienie straciłeś oraz jak bardzo zbliżyłeś się do granicy, za którą nie ma już Bożej Łaski? Dla wierzącego taka perspektywa powinna być  koszmarem i nawet nie powinien brać pod uwagę takiej ewentualności. Nie zatrzymuj się więc, nie  bądź człowiekiem z siódmego rozdziału Rzymian, wewnętrznie rozdartym, gardzącym samym sobą i wyposażonym wyłącznie w dobre intencje. Wybierz życie według Ducha, wybierz miejsce w Bożym planie, nie odrzucaj tego, co Bóg dla ciebie zamyślił, bo ....

... Bóg przygotował zadanie dla Jezusa i .... dla nas.

"Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba" - powiedział Jezus (Jan 8:29 SNP). Tego samego Bóg oczekuje od nas i chociaż to zadanie wydaje się być ponad (cielesne) możliwości człowieka, to Bóg przez Ducha Świętego przychodzi z pomocą i czyni je możliwym do wypełnienia.

Czy narodziłeś się na nowo?


“Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli ktoś się nie narodzi na nowo nie może oglądać Królestwa Bożego” (Jan 3:3).

Narodzenie na nowo to nie to samo, co bycie człowiekiem religijnym. W Ewangelii Jana czytamy o religijnym Nikodemie. Przyjrzyjmy mu się chwilę. Co zrobił Nikodem?

- przyszedł do Jezusa

- był blisko Niego

- uważał Go za kogoś szczególnego

- rozmawiał z Nim o jego nauczaniu

- był bardzo poruszony Jego nauczaniem

- prawdopodobnie nie zostawił tego dla siebie, ale dzielił się z innymi

(Czy to nie zabrzmiało ci znajomo?)

Zupełnie jak tłum, który chętnie gromadził się wokół Jezusa, słuchał Jego nauczania, dobrze czuł się w Jego obecności, odbierał wiele błogosławieństw i był .... daleki od Królestwa Bożego. Ten tak bardzo religijny i zafascynowany Jezusem Nikodem ... nie był zdolny do tego, by wejść do Królestwa Bożego. Jego religijność w niczym tu nie pomogła. Bo sama religijność nie jest w stanie wyjść poza sferę naszej wiedzy, emocji i rutynowego wykonywania pewnych (religijnych) rzeczy. Ktoś może mówić o sobie, że jest narodzony na nowo, a tak naprawdę ma na myśli to, że czegoś (o zbawieniu) się dowiedział, czegoś doświadczył (emocje) i zaczął robić religijne rzeczy (chodzić na nabożeństwa, czytać Biblię, modlić się). "Narodzeni na nowo" (cudzysłów celowy😉) szybko uczą się poprawnej terminologii i używają jej na co dzień. Ale czy Jezus mówiąc o narodzeniu się na nowo miał na myśli tylko to? Zainteresowanie Jego osobą? Chęć posłuchania Jego nauki? Dobre samopoczucie w Jego obecności? Czy chodziło mu o tylko intelektualną decyzję, zaakceptowanie jakiejś doktryny i wypowiedzenie kilku zdań modlitwy? Bo jak inaczej wytłumaczyć ludzi, którzy twierdzą, że narodzili się na nowo, ale w ich życiu nie widać nawet śladu pokuty ani dowodów na to, że ich życie doświadczyło radykalnej zmiany, ba, że jest to całkowicie nowe życie? 

Czym więc jest nowe narodzenie? Jest czymś tak radykalnym, że człowiek nie jest już w stanie żyć tak, jak dawniej. Serce "przewraca się na drugą stronę", w konsekwencji zmienia się sposób myślenia, co z kolei prowadzi do radykalnej zmiany postępowania, wartości i priorytetów. Nie widzisz w sobie tego? Nadal tolerujesz i usprawiedliwiasz grzech? Nadal prowadzenie nowego, uświęconego życia jest dla ciebie mozołem i trudem? Zastanów się, czy aby nie stoisz w jednym szeregu z religijnym Nikodemem?

Nowe narodzenie jest efektem spotkania z Jezusem. Ale nie myśl o sobie zbyt wiele. Spotkanie to nie jest efektem twoich zabiegów czy zasług. Zawsze to On przychodzi, by spotkać się z tobą. Jezus wyszedł na spotkanie Pawła, gdy ten jechał do Damaszku. Paweł nie był skruszony, nie pokutował. Spotkanie z Jezusem nie było efektem jego wiary lub poszukiwań. Odwrotnie, to spotkanie z Jezusem wzbudziło w nim wiarę i pokutę i tak zmieniło jego życie, że wszystko, co dotąd było mu cenne, w tym jego dotychczasowe wyobrażenie o Bogu i religijności uznał (dosłownie) za gnój. 

Kiedy ktoś zapyta cię, czy narodziłeś się na nowo co mu odpowiesz? XX lat temu wypowiedziałem modlitwę i oddałem życie Jezusowi? XX lat temu poprosiłem, by mnie ochrzczono? XX lat temu zacząłem chodzić do ewangelicznego zboru i jestem tam do dziś, bo mi się podoba?

Miałem dwadzieścia lat, nie byłem religijny, nawet nie myślałem o Bogu, nie znałem Biblii, nie chodziłem do kościoła (no, może ze dwa razy w roku i to stojąc na zewnątrz, by móc wypalić papierosa), uważałem się za dobrego człowieka. Ale któregoś dnia, gdy wszedłem do pokoju w mieszkaniu mojej ówczesnej dziewczyny, a dziś żony i byłem sam - On tam na mnie czekał. "Porządnego" człowieka powalił na kolana i sprawił, że ze łzami w oczach, pierwszy raz w życiu szczerze wyznawałem Mu swoje grzechy (owszem, wcześniej bywałem na spowiedziach, ale to był tylko religijny rytuał). Powstałem z kolan jako nowy człowiek i ani wtedy, ani dziś nie mam co do tego wątpliwości. Nadal nie wiedziałem nic o Bogu, nadal nie znałem Biblii, nie pobiegłem od razu do kościoła - te rzeczy przyszły później. Ale nie uważałem się już za porządnego człowieka, bo Jezus bezlitośnie obnażył moje grzechy i wtedy już wiedziałem, że gdyby On mi ich nie przebaczył, to nie byłoby dla mnie ratunku. Taka radykalna zmiana myślenia - przed chwilą On nie był mi do niczego potrzebny, a po chwili nie wyobrażam sobie życia bez Niego. Wiem, że On to (zmianę myślenia) sprawił w swojej łasce, bo sam nie byłbym do tego zdolny. Jeśli nawracasz się do Boga, to jest to Jego dzieło, a kiedy Go odrzucasz, to zawsze jest twoja wina. Stało się coś, co trudno opisać - spotkałem Jego, Jezusa. Spotkałem Go, bo On z niezrozumiałych do dziś dla mnie powodów postanowił wyjść mi, grzesznemu i upadłemu na spotkanie. Nie widziałem Go fizycznymi oczami ani nie usłyszałem jak Paweł Jego głosu. To było trzydzieści pięć lat temu, ale pamiętam, jakby to było wczoraj, nadal całym sobą czuję to, co się wtedy wydarzyło. To był tylko początek. Nie potrafię nawet opisać, jak radykalnie zmieniło się moje życie. 

Jakże często powtarzamy, że zbawieni jesteśmy z łaski, ale w domyśle mamy to, że coś zrobiliśmy - wypowiedzenie modlitwy, podniesienie ręki, przemaszerowanie przez kaplicę do przodu, przyłączenie się do zboru - coś zrobiliśmy, za co Bóg wynagrodził nas zbawieniem. To nie jest Boża Łaska. Boża Łaska sprawia, że to On pociąga cię do siebie, to On wychodzi tobie na spotkanie i nie byłbyś sam w stanie zrobić nic, bo „nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli go nie pociągnie Ojciec”. Nie neguję tych wszystkich rzeczy, jeśli są one tylko zewnętrznym wyrazem tego, co wydarzyło się wewnątrz twojej duszy - Bożego wezwania i spotkania z Nim. Pamiętam, jak wkrótce po moim spotkaniu z Jezusem znalazłem się na nabożeństwie. Na wezwanie ewangelisty podniosłem rękę i wyszedłem do modlitwy. Pewnie ewangelista zapisał mnie na swoim koncie😉, ale to nie było dla mnie ważne. Dałem wtedy tylko zewnętrzny wyraz temu, co wydarzyło się wczesniej w małym pokoju, w którym byłem tylko ja i On.

Chcę cię ostrzec, że te "zewnętrzne gesty" mogą być tylko pustą formą, religijnym rytuałem, emocjonalnym uniesieniem. Wtedy będziesz jak Nikodem - zrobiłeś coś, ale nadal jesteś daleki od Królestwa Bożego. Ale tak być nie musi, mogą one być czymś towarzyszącym czemuś wielkiemu, trudnemu do opisania, wręcz trancendentnemu - spotkaniu z żywym Bogiem, Jezusem Chrystusem - spotkaniu, które sprawia, że prawdziwie stajesz się nowym stworzeniem.

Jak mogę sprawdzić, czy naprawdę narodziłem się na nowo? Możesz zrobić tylko jedno. Wyryć w swoim umyśle lub napisać na kartce i przykleić nad łóżkiem słowa psalmu oraz wołać nimi do Boga. Jeśli będziesz to robić szczerym sercem, to już On zrobi resztę:

"Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje. Doświadcz mnie i poznaj myśli moje!

I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną!"

(Psalm 139)

Jeśli ty dumnie nazywasz siebie chrześcijaninem...

 


Właśnie czytam List do Rzymian i przyszła mi na myśl taka parafraza:

Jeśli ty dumnie nazywasz siebie chrześcijaninem, całkowicie zdajesz się na Słowo, chlubisz się Bogiem, pouczony Słowem znasz Jego wolę i umiesz rozpoznać co jest dobre i jesteś przekonany, żeś przewodnikiem ślepych i światłością dla tych, którzy są w ciemności, czujesz się wychowawcą i nauczycielem innych. Ty, który uczysz i wychowujesz innych, siebie samego nie pouczasz? Głosisz, że należy kochać bliźniego, a nienawidzisz? Uczysz, aby nie osądzać, a bezlitośnie sądzisz braci? Mówisz o nowym stworzeniu, a żyjesz wg praw starej natury? Ty, który chlubisz się Słowem, przez przekraczanie Słowa znieważasz Boga. Z twojej to przyczyny niewierzący bluźnią Jego imieniu.

Na podstawie Listu do Rzymian 2:17-24

sobota, 29 maja 2021

Moc Ducha Świętego - do czego przede wszystkim jest nam potrzebna?

 


Moc Ducha Świętego - do czego przede wszystkim jest nam potrzebna?

"Odkrywam  w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, trzyma się mnie zło.
Mam bowiem upodobanie w prawie Bożym według wewnętrznego człowieka.
Lecz widzę inne prawo w moich członkach, walczące z prawem mego umysłu, które bierze mnie w niewolę prawa grzechu, które jest w moich członkach.
Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?"
(Rzymian 7:21-24 UBG)

Istnieją różne interpretacje tego, o kim pisze Paweł w tym fragmencie. Jedna z nich twierdzi, że pisze o sobie w czasie sprzed nawrócenia. Inna, że pisze tu o religijnym człowieku, który nie doświadczył nowego narodzenia, napełnienia Duchem Świętym i jest zdany wyłącznie na własne siły. Kiedy spoglądam na cały kontekst, czyli rozdziały 2-8 tego listu, to najbliższą mojemu sercu jest interpretacja ..... Ale zatrzymajmy się na chwilę. Słowo Boże uczy, że w życiu człowieka wierzącego odbywa się nieustanna walka pomiędzy ciałem a Duchem. "Gdyż ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału, a te są sobie przeciwne, abyście nie czynili tego, co chcecie" (Galcjan 5:17). Ponieważ słowo "Duch" występuje tu z wielkiej litery, chodzi o Ducha Świętego. Kontekst tego wersetu wskazuje na to, że mowa jest o człowieku wierzącym.

".... abyście nie czynili tego, co chcecie".

Czego chce narodzony na nowo chrześcijanin? Mówiąc krótko - chce prowadzić życie zgodne z wolą Bożą. Problem polega na tym, że chce takie życie prowadzić i wie, co jest dobre i miłe Bogu, ale nie jest w stanie, albo bardzo trudno jest mu tak żyć. Nie jest to "normą" nowego życia, ale niestety wielu chrześcijan tego właśnie doświadcza. Patrząc na Jezusa ludzie widzieli, jakim jest Ojciec. Patrząc z kolei na chrześcijanina ludzie powinni widzieć, jakim jest Jezus .... powinni🤔. Bóg posłał chrześcijanom Ducha Świętego między innymi (albo raczej przede wszystkim) w tym celu, aby to "pobożne życzenie" (podobieństwo do Jezusa) stało się realnym doświadczeniem.

"Ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi".

Zazwyczaj uważa się, że "być świadkiem" oznacza coś, co robimy - głównie mówienie o Bogu znajomym, rodzinie, głoszenie Ewangelii itp. Wielu uważa, że mowa tu o szczególnych sługach Boga, np. o ewangelistach. W rzeczywistości "bycie świadkiem" sięga o wiele dalej poza to, co mówimy innym o Jezusie. To nie tyle jest to, co mówimy, ale przede wszystkim to, kim jesteśmy. Inaczej mówiąc - jeśli to, co mówimy jest poparte tym, kim jesteśmy, wtedy możemy mówić o byciu świadkiem Jezusa. Często niestety bywa tak, że chrześcijanie składają świadectwo o Jezusie, ale nie są Jego świadkami, bo ich życie nie potwierdza tego, o czym mówią. "Weźmiecie moc Ducha..." - nie po to tylko, aby mówić (nawet pięknie i elokwentnie), ale po to, by "być świadkami".  Zauważasz różnicę? Moc Ducha Świętego często kojarzy się z Jego darami i nadprzyrodzonymi przejawami Jego działania. I rzeczywiście Duch tak działa. Ale jeszcze raz połóżmy akcent we właściwym miejscu - moc Ducha Świętego ma przede wszystkim uzdolnić nas do bycia świadkami Jezusa, a dary Ducha i cuda mają niejako iść w drugim szeregu i potwierdzać nasz status Jego świadka.

Czy można świadczyć o Jezusie nie będąc Jego świadkiem? Oczywiście, że tak! Podam kilka przykładów. Świadczysz o Bożym pokoju, a ludzie widzą w twoim życiu rozdarcie, zdenerwowanie, zmartwienie i ciągły niepokój. Świadczysz o Bożej radości, a ludzie widzą wciąż twój pesymizm, rozpacz lub wręcz depresję. Świadczysz o Bożej miłości, a ludzie dostrzegają w tobie ... chciałem napisać "nienawiść", ale to jest zbyt skrajne, więc napiszę "obojętność". Tak, obojętność to też brak miłości. Można podać tu o wiele więcej przykładów.

Wróćmy teraz do naszego fragmentu z Listu do Rzymian 7:21-24. Trwa walka pomiędzy ciałem a Duchem. Nasz fragment mówi o chrześcijaninie, który pozwala na to, by ciało zwyciężało. Nie jest to Bożą wolą, On tego tak nie zaplanował lecz niestety takie życie jest często udziałem chrześcijan. Co zatem zaplanował Bóg? O tym Paweł pisze w następnym rozdziale. Przeczytaj go, ja wklejam tu krótki fragment:
"Dlatego teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, którzy chodzą nie według ciała, ale według Ducha" (Biblia Gdańska)

O jakim potępieniu pisze tu Paweł? Pisze dokładnie o tym, czego doświadcza człowiek z rozdziału siódmego, człowiek, który wie, jak powinien żyć, chciałby tak żyć, ale nie może, bo pozwala na to, by to ciało było górą i żyje według ciała. Jeśli tak żyjesz, a nie uciszyłeś jeszcze głosu sumienia, to będziesz potępiał samego siebie i cierpiał. Alternatywą ( powinienem napisać: normą) jest życie według Ducha.

"Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?" - pyta Paweł w imieniu tych, którzy żyją według ciała. Dzięki Bogu jest wybawienie! Alleluja!!! Duch Święty daje nam moc potrzebną do tego, żebyśmy byli prawdziwie świadkami Jezusa, żebyśmy nie musieli potępiać się w sumieniu, żebyśmy żyli w wolności dzieci Bożych, "bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi" (8:14).

Kiedy czytam o dniu zesłania Ducha Świętego i o tym, jakie to przyniosło skutki, to na pierwszym planie widzę nie cuda, znaki i dary, ale widzę ludzi, którzy byli słabi, przestraszeni, zrezygnowani, załamani, a którzy po napełnieniu Duchem stali się świadkami Jezusa, którzy świadczyli nie tylko słowami, ale także jakością swojego chrześcijańskiego życia.

"A wiemy, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują, to jest z tymi, którzy według postanowienia jego są powołani. Bo tych, których przedtem znał, przeznaczył właśnie, aby się stali podobni do obrazu Syna". (8:27-28)

Masz z tym problem? Zauważasz, że bardzo niewyraźny jest obraz Jezusa w tobie? Identyfikujesz się z człowiekiem z siódmego rozdziału Listu do Rzymian? Jeśli prawdziwie narodziłeś się na nowo, to Duch Święty mieszka w tobie. Masz wątpliwości? Czytaj: "Jeśli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten nie jest jego" (8:9). Wg Biblii zależność jest prosta, jeśli należysz do Jezusa - masz Ducha Chrystusowego. Jeśli coś w tej "maszynce" nie "trybi", to wołaj do Boga, szukaj, badaj Pismo. "Bóg współdziała ....", więc możesz być pewnym Jego wsparcia, On pomoże ci ten problem rozwiązać.

"Ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował" (8:37)

Chyba, że ... tak niestety też może być -  taki status quo ci odpowiada i lubisz żyć wg ciała. Wtedy stąpasz po kruchym lodzie i pamiętaj: "Ci zaś, którzy są w ciele, Bogu podobać się nie mogą.....Jeśli bowiem według ciała żyjecie, umrzecie" (8:8,13)


niedziela, 9 maja 2021

Omdlewać ze strachu czy stać wyprostowanym z podniesioną głową?

 


„Ludzie omdlewać będą z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na świat, bo moce niebios poruszą się. I wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą. A gdy się to zacznie dziać, wyprostujcie się i podnieście głowy swoje, gdyż zbliża się odkupienie wasze”. (Ewangelia Łukasza 21:26-28 BW)

Słowa te wypowiedział Pan Jezus, gdy opowiadał swoim uczniom o czasach poprzedzających Jego powtórne przyjście. Gdy przychodzą próby i doświadczenia chrześcijanin ma dwie opcje. Może omdlewać ze strachu lub wyprostować się i z podniesioną głową oczekiwać na rozwój wypadków. To, która opcja wygra zależy od tego, na jakim fundamencie buduje swoje życie. Jeśli fundament ten tworzą rzeczy oferowane przez świat, to z obawy przed ich utratą będzie omdlewał ze strachu. Strach przed utratą pracy/zdrowia/pozycji/majątku/dobrego standardu życia, strach przed próbami/ doświadczeniami/cierpieniem/prześladowaniami itp. będzie tak silny, że będzie go wręcz paraliżował. Jeśli zaś fundament będzie tworzony przez rzeczy wieczne, sięgające poza doczesność, to pomimo najgorszych i niesprzyjających okoliczności chrześcijanin będzie mógł stać wyprostowany z podniesioną głową. Myślę, że to samo można odnieść do kościoła.

Szadrach, Meszach i Abed-Nego

W trzecim rozdziale Księgi Daniela czytamy o tym, że król Nebukadnesar polecił sporządzić złoty posąg i na dany znak wszyscy jego podwładni zobowiązani byli oddać mu pokłon. Nieposłuszeństwo skutkowało śmiercią w rozpalonym piecu. Czytam o tym, że nakaz dotyczył też Żydów przebywających w niewoli. Nie wszyscy jednak byli mu posłuszni. Trzej mężczyźni, Szadrach, Meszach i Abed-Nego odmówili i powiedzieli królowi: „Jeżeli nasz Bóg, któremu służymy, może nas wyratować, wyratuje nas z rozpalonego pieca ognistego i z twojej ręki, o królu. A jeżeli nie, niech ci będzie wiadome, o królu, że twojego boga nie czcimy i złotemu posągowi, który wzniosłeś, pokłonu nie oddamy”.

„Na szczęście dziś nikt nie każe nam kłaniać się posągom” - powiesz?

Czy na pewno? Zastanówmy się czym był ten posąg, a raczej czym byłoby dla nich złożenie pokłonu?

„Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze i co jest na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył, gdyż Ja, Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym”.

(Księga Powtórzonego Prawa 5)

Ów posąg, któremu masz okazję się pokłonić może mieć różną postać. Między innymi może to być strach, o którym napisałem wcześniej. Strach przed karą, konsekwencjami, utratą pozycji społecznej, utratą prestiżu, wyśmianiem, prześladowaniami, cierpieniem, chorobą, śmiercią i wielu innymi rzeczami. Posąg stoi cały czas obok ciebie. Jeśli zdecydujesz się mu pokłonić, utracisz coś cennego. Niezależnie od tego jak wygląda na pewno stanie on pomiędzy Bogiem a tobą, pomiędzy Bożym planem dla twojego życia a jego realizacją - jeśli tylko mu się pokłonisz.

Piotr i Jan

W czwartym rozdziale Dziejów Apostolskich czytamy o tym, jak Faryzeusze zabronili im zwiastowania o Jezusie. Jak Apostołowie zareagowali? „Skoro władza zabrania, to aby nie stracić szacunku i nie narazić się na szykany posłuchajmy jej. Przeciwstawienie się władzy postawiłoby przecież nas w złym świetle” - czy tak było? „Lecz Jan i Piotr odpowiedzieli na to: Zastanówcie się sami, tak wobec Boga: Czy należy słuchać was, czy raczej Boga?” (Dzieje Ap. 4 BW-P)

Tak bywało często, jest nadal i będzie, że władze wydawały/wydają/będą wydawać zarządzenia, które stają na przeszkodzie misji, jaką Bóg powierzył chrześcijanom/kościołowi. Zwykle jest tak, że nieprzestrzeganie tych zarządzeń będzie wiązało się z szykanami, karami itp.

Apostoł Paweł

Może się zdarzyć, że nakłanianie nas do pokłonu będzie miało bardziej subtelny charakter. W dwudziestym pierwszym rozdziale Dziejów Apostolskich czytamy o Pawle, który wraz z towarzyszami, będąc w drodze do Jerozolimy, zatrzymuje się w Cezarei.

„A gdy przez dłuższy czas tam pozostawaliśmy, nadszedł z Judei pewien prorok, imieniem Agabus, i przyszedłszy do nas, wziął pas Pawła, związał sobie nogi i ręce i rzekł: To mówi Duch Święty: Męża, do którego ten pas należy, tak oto zwiążą Żydzi w Jerozolimie i wydadzą w ręce pogan. A gdy to usłyszeliśmy, prosiliśmy zarówno my, jak i miejscowi, aby nie szedł do Jerozolimy. Wtedy Paweł odrzekł: Co czynicie, płacząc i rozdzierając serce moje? Ja przecież gotów jestem nie tylko dać się związać, lecz i umrzeć w Jerozolimie dla imienia Pana Jezusa. A gdy się nie dał nakłonić, daliśmy spokój i powiedzieliśmy: Niech się dzieje wola Pańska”. (Dzieje Apostolskie 21:10-14 BW).

Tutaj pokusa oddania pokłonu nie przychodzi ze strony władzy. Pojawia się ona od wewnątrz, od tych, od których raczej nie należało tego się spodziewać. Paweł ma jasno sprecyzowany plan, misję do wykonania, którą zlecił mu Bóg. Nagle dowiaduje się, że kontynuowanie jej zakończy się jego uwięzieniem. „Nie idź tam” – proszą współpracownicy i miejscowi wierzący - „zostaniesz pojmany i osądzony, a wiesz, jak okrutnie faryzeusze obchodzą się tymi, którzy głoszą Jezusa”. Czyż rady te nie brzmiały „rozsądnie”? Ale czy Paweł je przyjmie, czy też okaże się tak nierozważny i nieprzewidujący i je odrzuci? Nawet pewność tego, że zostanie uwięziony nie zatrzymała Pawła w wykonywaniu Bożej misji.

Zastanów się teraz droga Siostro/Bracie, drogi Kościele – jak często zatrzymują nas rzeczy o wiele, wiele lżejsze niż więzienie? Często paraliżuje nas strach przed znacznie niższym wymiarem kary: ktoś cię wyśmieje, ktoś popuka się w czoło, ktoś pomyśli, że byłeś godnym szacunku gościem, a okazałeś się oszołomem, boisz się, że dostaniesz mandat, a może narazisz się na zachorowanie (jak Epafrodyt na przykład).

Finał: Szadrach, Meszach i Abed-Nego

Mogli zginąć, ale Bóg okazał im łaskę i uratował. Dlaczego o nich właśnie czytamy? Czyż ich postawa nie wzbudza szacunku? Tak, to byli ludzie godni szacunku i zostali uczczeni nawet przez króla, który przywrócił ich do dawnej pozycji. Uszanował ich, bo się nie ugięli, a on zobaczył w tym rękę Boga.

Finał: Piotr i Jan

Któż z nas szanowałby Apostołów i ówczesnych chrześcijan, gdyby kłaniali się przy każdym karcącym kiwnięciu palcem ówczesnej władzy? Czyż nie szanujemy ich właśnie za to, że się nie ugięli, że ryzykując szykany/zdrowie/życie pełnili swoją misję?

Finał: Paweł

Pogdybajmy. Jak potoczyłyby się losy Pawła, gdyby przestraszył się i zawrócił? Czy zwróciliście uwagę jak Paweł definiował wybawienie? „Wiem bowiem, że przez modlitwę waszą i pomoc Ducha Jezusa Chrystusa wyjdzie mi to ku wybawieniu, według oczekiwania i nadziei mojej, że w niczym nie będę zawstydzony, lecz że przez śmiałe wystąpienie, jak zawsze, tak i teraz, uwielbiony będzie Chrystus w ciele moim, czy to przez życie, czy przez śmierć” - napisał do Filipian. Dla Pawła wybawieniem nie było uniknięcie uwięzienia, a nawet uniknięcie śmierci. Wybawieniem dla niego nie było wyrwanie z nieprzychylnych okoliczności, ale to, że w tych właśnie okolicznościach wytrwa, nie zostanie zawstydzony i śmiało będzie mówił o Jezusie, który w ten sposób zostanie uwielbiony – niezależnie od tego, czy skończy się to jego śmiercią czy uwolnieniem.

Finał: Droga Siostro/Bracie, drogi Kościele

Jak wiele powinno zmienić się w naszym sposobie myślenia, abyśmy w naszym pielgrzymowaniu podążali tak, jak opisani wyżej bohaterowie wiary? Przeciwności, które nas dotykają są tylko cieniem tego, czego doświadczali oni. Nie macie wrażenia, że sam tylko cień prześladowań powoduje, że chrześcijanie/kościół zaczynają omdlewać ze strachu, że strach ten zaczyna nas paraliżować? Piszę tu o kościele zachodnim, bo są miejsca na ziemi, gdzie kościół przechodzi przez doświadczenia, których my nie możemy sobie nawet wyobrazić. W tych doświadczeniach i cierpieniach wierzący nie cofają się, nie uginają, a wielu z nich płaci za to najwyższą cenę. Co jest przed nami, co spotka nas za rok, dwa? Optymiści uważają, że lada chwila wszystko wróci do starego porządku, że będzie tak jak dawniej, że Kościół chwilowo mdlejący pod ciężarem obostrzeń oprzytomnieje i stanie na nogi. Ale jakie to będą nogi? Z gliny czy z żelaza? Pokażą to kolejne doświadczenia i przeciwności, a jeśli ktoś uważa, że wkrótce będzie miło i błogo jak kiedyś, niech nadal trwa w błogiej nieświadomości.

Myślę, że to, czego obecnie doświadczamy jest swego rodzaju testem, taką „próbną maturą”, która ma pokazać, czy jesteśmy wystarczająco przygotowani na właściwy egzamin. Jak go zdamy? Będziemy omdlewać ze strachu czy stać wyprostowani z podniesionymi głowami?

Jesteśmy dobrze przygotowani?

Jesteś dobrze przygotowana/y/? - jeśli odpowiedź brzmi NIE, to czas wziąć się do pracy.

Pozdrawiam serdecznie
Józef "prostaczek" Stoppel


niedziela, 25 kwietnia 2021

"Być albo nie być - oto jest pytanie", czyli społeczność wierzących w dobie epidemii.




Od czasu do czasu w kontekście epidemii słychać takie oto opinie: do pracy muszę iść, na zakupy muszę iść, ale spotkać się z innymi wierzącymi - czy naprawdę to też muszę robić i ryzykować?

Najpierw obalę pewien mit. Nie jest prawdą, że musisz iść do pracy lub że musisz iść na zakupy. Nikt nie jest w stanie ciebie do tego zmusić. Jest to efektem twojej decyzji, gdy rozważysz wszelkie za i przeciw. Wiesz dobrze co zyskasz, gdy pójdziesz do pracy i wiesz też dobrze, co byś utracił, gdybyś do pracy nie poszedł. Na podstawie tego podejmujesz decyzję, że jednak do pracy pójdziesz. Podobnie jest z zakupami. Wiesz co zyskasz, kiedy pójdziesz na zakupy i wiesz co byś stracił, gdybyś na zakupy nie poszedł i po rozważeniu tego podejmujesz decyzję - idziesz na zakupy. W obu przypadkach ryzykujesz zakażeniem i chorobą, szczególnie w pracy, w której masz kontakt z wieloma osobami.

A jak jest w przypadku społeczności kościoła czy też spotkań z innymi wierzącymi? Czy nie jest tak, że tutaj również rozważasz wszelkie za i przeciw i na podstawie tego podejmujesz decyzję? Zadajmy sobie pytanie: co kładziemy na szali pod tytułem "za"? Odważę się postawić tezę, że jeśli na tej szali położysz wyłącznie tak zwane zaliczenie obecności lub spełnienie jakiegoś religijnego obowiązku, to szala ta raczej nie przeważy szali "przeciwko". Tutaj, w obawie przed zakażeniem i ewentualną chorobą zdecydujesz, że społeczność wierzących to nie jest miejsce w którym musisz się znaleźć - w pracy owszem, zakupy też ale społeczność/grupa domowa czy też po prostu spotkanie z innymi wierzącymi - niekoniecznie. Inaczej będzie, gdy społeczność wierzących nie jest dla ciebie tylko godzinnym odklepaniem liturgii, ale polega na społeczności, kontakcie, relacji z innymi wierzącymi, kiedy zdasz sobie sprawę, że (cytuję motto pewnego zboru) "kościół to ja i ty, kościół to my". Tak, niezależnie od tego, czy spotykamy się w 3, 30 czy 300 osób, niezależnie czy jest to wielka hala, kaplica, prywatne mieszkanie lub ogródek działkowy - jesteśmy kościołem, gdy spotykamy się w imieniu Pana Jezusa. Plusów pojawia się więcej i może zdarzyć się, że przeważą one szalę "przeciwko" i będziesz gotowy zaryzykować. Wielu pastorów (przełożonych) zborów wychodzi temu na przeciw. Organizują kilka niedzielnych nabożeństw lub kilka nabożeństw w tygodniu, inni wynajmują wielkometrażowe pomieszczenia, by umożliwić bycie razem tym, którzy tego pragną pomimo zagrożeń. Wiele słyszy się o odbieraniu wolności wierzącym. Ale jeśli zasada o kościele, którą przytoczyłem jest prawdą, to nikt tej wolności nam nie odbierze. Nawet jeśli rząd swoim rozporządzeniem lub pastor (przełożony) swoją nadgorliwością zamkną nam kaplice, to kościół nie musi być tym ograniczony. Bo "kościół to ja i ty, kościół to my" i nie przestaje nim być, gdy np. będzie spotykał się w małych grupach w domach.

Kościół on-line.

"Ale przecież jest kościół on-line, są nabożeństwa on-line, jest masa wykładów i kazań które mogę obejrzeć w internecie" - powiesz. Nie przeczę, że są to dobre rzeczy i przynoszą wiele pożytku. Dzięki wykładom, nabożeństwom on-line możesz wiele zyskać, usłyszeć wiele dobrych rzeczy. Ale jeśli płonie w tobie pragnienie i czujesz ciągły głód społeczności i relacji z innymi wierzącymi, to kościół on-line pomoże ci tak samo, jak obejrzenie programu kulinarnego zaspokoi twój głód fizyczny. Programy kulinarne są dobre, dzięki nim nabędziesz większych umiejętność gotwania. Ale spróbuj ograniczyć się tylko do oglądania programów kulinarnych rezygnując z fizycznego gotowania i spożywania posiłków - jak długo pociągniesz? Czy w duchowej rzeczywistości nie wygląda to podobnie?

Jeśli jesteś osobą, którą pali pragnienie lub której doskwiera głód społeczności i relacji z innymi wierzącymi, to na co czekasz?! Przyłącz się do małej grupy już istniejącej albo pomyśl o stworzeniu nowej. Możesz też zrobić coś znacznie prostszego. Zadzwoń do wierzącego przyjaciela lub przyjaciółki i zaproponuj spotkanie przy Słowie Bożym i modlitwie.

Uprzedzę teraz pewien zarzut, który może się pojawić w stosunku do mnie. Tak, zdaję sobie sprawę, że epidemia zbiera śmiertelne żniwo, również wśród wierzących. Mam przynajmniej dwoje bliskich znajomych, których wyzdrowienie lekarze określili jako cud, a wielu innych znajomych przeszło chorobę ciężko. W niczym to jednak nie unieważnia tego, co napisałem powyżej. Wręcz przeciwnie, im większa ciemność wokół, tym więcej Bożego światła jest potrzebne, a kto jest (powinien być) tym światłem - czyż nie kościół właśnie? Dlatego im trudniej i gorzej, tym bardziej kościół powinien intensyfikować swoje działania, a wierzący tym bardziej powinni zewrzeć szeregi i stanąć do boju.

Pozdrawiam serdecznie
Józef "prostaczek" Stoppel

wtorek, 15 grudnia 2020

Kościół po pandemii - mądre czy głupie Panny?

Przypowieść o mądrych i głupich Pannach zapisana jest w Ewangelii Mateusza 25:1-13.

Przed chwilą słyszałem w radiu komunikat o awarii serwerów Google. Wielu użytkowników miało problemy z korzystaniem z usług takich jak Google Drive lub YouTube. Kilka dni temu podobną awarię miały serwery Facebooka. Moja wyobraźnia zaczęła pracować. Skoro rozporządzenie Premiera wystarczy, aby drzwi zborów zostały zamknięte, to dorzućmy do tego awarię mediów społecznościowych i ... nie ma zboru w przestrzeni publicznej. Nie musi to być awaria. Wystarczy, że zaczną wypełniać się słowa z Psalmu 2:

1  Czemuż to burzą się narody, A ludy myślą o próżnych rzeczach?

 2  Powstają królowie ziemscy I książęta zmawiają się społem Przeciw Panu i Pomazańcowi jego

3  Zerwijmy ich więzy i zrzućmy z siebie ich pęta!

Wyobrażam sobie, jak media społecznościowe mówią: "Mamy dość chrześcijan, kościoła i Boga w życiu publicznym (werset 3). Niech Bóg ograniczy się do budynku kościoła. Przestajemy przekazywać treści chrześcijańskie". 

Mam wrażenie, że już dziś wartości chrześcijańskie są dla tego świata "więzami" i "pętami", a zrzucenie ich jest tylko kwestią czasu. No i klapa, pozostaną budynki, ale one będą przecież zamknięte na mocy rozporządzenia. 

Co jakiś czas dochodzą do mnie głosy, abyśmy poczekali, wytrzymali, że wkrótce wszystko wróci do stanu sprzed pandemii. Czy tęsknicie za tym, aby kiedy epidemia się skończy wszystko wróciło do stanu sprzed niej? Ja powiem na to: NIE DAJ BOŻE! Dlaczego? Przecież pandemia pokazała, że kościół nie był przygotowany na taką sytuację. A co jeśli pandemia to tylko przygrywka, próbka czegoś znacznie gorszego? Czy Biblia nie ostrzega nas przed takim scenariuszem? Niektórzy zapewne machną ręką i powiedzą, że to zbyt pesymistyczna wizja. Nawet jeśli się spełni, to Bóg nas ochroni. I mają tu na myśli to, że Bóg ochroni kościół przed przeciwnościami, prześladowaniami i cierpieniem. Tylko, że Słowo Boże ... niczego takiego nie obiecuje, a obiecuje coś z gruntu przeciwnego.

Wróćmy do pandemii. "Głupie Panny" oparły się na tym, co już posiadają. Nie zakupiły nowego, świeżego zapasu oleju. Nie wyciągną one żadnych wniosków z obecnej sytuacji, postawią na przeczekanie i powrót do dawnego porządku. Tyle, że dawny porządek sprawia, że wystarczy bardzo niewiele, by kościół wyłączyć z gry: zamknąć kaplice, usunąć chrześcijaństwo z TV i mediów społecznościowych - i już! To da się zrobić w jeden dzień. Kto na poważnie bierze słowa zapisane w Objawieniu i eschatologicznych fragmentach Ewangelii nie będzie miał co do tego żadnych wątpliwości.

Co zrobią "Mądre Panny"? Zrobią wszystko, aby uniknąć sytuacji opisanej powyżej. Czy potrzeba do tego nowego objawienia i nowej strategii? Nie, wystarczy retrospekcja, spojrzenie wstecz na kościół, który bez kaplic, internetu i telewizji dynamicznie się rozwijał. Oczywiście nie sugeruję tu, aby pozbyć się kaplic i nie korzystać z mediów. To są wspaniałe narzędzia służące krzewieniu Ewangelii. Chodzi mi o to, aby kościół był przygotowany na sytuację, gdy narzędzia te zostaną mu odebrane. Każdy uważny czytelnik Dziejów Apostolskich zauważy, że kluczem do rozwoju ówczesnego kościoła (pomijam tu działanie Ducha Świętego jako rzecz oczywistą) były społeczności opierające się na małych grupach spotykających się w domach. Taki "system" znacznie utrudniał wrogom kościoła walkę z nim. Owszem, chrześcijanie byli więzieni, ginęli męczeńską śmiercią, ale na miejsce "namierzonej" i zlikwidowanej grupy pojawiało się kilka nowych. Takiego łańcucha nie da się rozerwać. 

Czy jest możliwe aż tak przeformatować kościół? Jest to możliwe, aczkolwiek bardzo trudne i wymaga wiele pracy. 

Po pierwsze i przede wszystkim - potrzebna jest zmiana mentalności. Teksańskie przysłowie mówi: "Łatwo jest przyprowadzić konia do wodopoju, ale bardzo trudno zmusić go, by się napił". Rzeczywiście łatwo jest głosić kazania i wykładać o roli i znaczeniu kościoła i społeczności. Znacznie trudniej jest sprawić, aby chrześcijanie czuli się cząstką kościoła, a przede wszystkim aby kościół był cząstką ich życia. W każdej społeczności są chyba ludzie, którzy doceniają i biorą udział w pracy małych grup. Są też tacy, dla których kościół to tylko niedzielne nabożeństwo i jest to ich świadomy wybór. Jest jednak wielu takich, których można zachęcić, przekonać i włączyć w tę pracę. 

Po drugie - uważam, że pilnym zadaniem dla zborów jest przygotowanie grupy osób, które będą mogły poprowadzić małe grupy.

Po trzecie - małe grupy powinny być wyposażone we wszystkie narzędzia potrzebne do spełniania swej roli, wliczając w to duszpasterstwo, Wieczerzę Pańską i Chrzest.

Małe grupy nie mogą jednak zastępować nabożeństwa, które jest, jak to określił kiedyś pastor Michał Hydzik, dachem, który przykrywa wszystko, co dzieje się wewnątrz. Stare przysłowie mówi: "jak pościelesz, tak się wyśpisz". To, jak kościół zda egzamin, gdy nadejdą kolejne kryzysy zależy w dużej mierze od tego, jak się na nie przygotuje już dziś

Pozdrawiam

Józef "prostaczek" Stoppel


wtorek, 22 września 2020

„Aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy”

 


Jezus, w swojej modlitwie zapisanej w Ewangelii Jana 17, prosi Ojca, aby zachował przed złym tych, którzy uwierzyli oraz uwierzą na skutek ich zwiastowania. Jednak główny akcent jego modlitwy pada na jedność, o której Jezus wspomina w tym fragmencie aż cztery razy.

w. 11  I już nie jestem na świecie, lecz oni są na świecie, a Ja do ciebie idę. Ojcze święty, zachowaj w imieniu twoim tych, których mi dałeś, aby byli jedno, jak my.

w. 21  Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś.

w. 22  A Ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy.

w. 23  Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś.

Z wersetów tych dowiadujemy się o jedności chrześcijan kilku rzeczy:
- jedność przychodzi z góry (w.11)
- jedność jest ważnym argumentem dla niewierzących ku uwierzeniu (w.21 i 23)
- jedność jest jednym z powodów, dla których Jezus obdarzył wierzących chwałą (w.22)

Werset 23 dodaje, że w jedności tej wierzący mają być doskonali.

Świadomie pominę próby wykazania, że jedność wierzących ma fundamentalne znaczenie dla Jezusa i Ojca, a co za tym idzie, powinna mieć fundamentalne znaczenie dla chrześcijan.
Wychodzę z założenia, że wierzący są świadomi tego faktu. Nie będę także zajmował się jednością szeroko pojętą, odnoszącą się do wzajemnych relacji pomiędzy denominacjami, a chciałbym chwilkę skupić się na jedności zboru, czyli najmniejszej komórki kościoła.

Zanim jednak przedstawię to, co w mojej opinii powinno stanowić fundament jedności, chcę przypomnieć o kilku rzeczach, które bardzo często służą jako fundament, a nigdy nim być nie powinny.

Wizja

Usłyszeć o niej można dość często, zwykle w kontekście wizji dla zboru, którą ma pastor/przełożeni. Nie ma nic złego w tym, że pastor/przełożeni mają wizję zboru, a uważam wręcz, że bardzo szkodliwą rzeczą może być, jeśli takowej mieć nie będą. Jednakże posiadanie wizji, a budowanie na niej jedności zboru to dwie zupełnie inne rzeczy. Prawdopodobnie nie popełnię pomyłki stwierdzając, że w większości zborów są członkowie, którzy nie są, delikatnie mówiąc, entuzjastami wizji pastora/przełożonych lub mają co do niej ambiwalentny stosunek lub po prostu nie biorą udziału w jej realizacji. Należy zadać pytanie, czy osoby te mają prawo być częścią jedności zboru? Uważam, że tak. Co dzieje się, gdy ta jedność jest budowana na fundamencie wizji pastora/przełożonych? Osoby takie z czasem zostają odsunięte na margines, czują się nieważne, niepotrzebne, tracą poczucie bycia cząstką zboru, czasami mówią: „czuję, jakbym był obok zboru”. Czasami dochodzi do skrajności i osoba taka opuszcza zbór, co (o zgrozo!) nie wywołuje żadnego niepokoju, a czasami wręcz ulgę, że znika ktoś, kto takiej „jedności” zagraża. Budowanie jedności na fundamencie wizji zwykle powoduje to, że pastor/przełożeni skupiają wokół siebie grono osób, które wizję przyjmują i chcą ją realizować, a z czasem relacje są zacieśniane do tych właśnie osób i zapomina się przy tym, że relacje powinny być budowane ze wszystkimi członkami zboru. W efekcie albo powstaje „opozycja”, albo mamy po prostu grupę zborowników czujących się, jakby zostali wyrzuceni poza nawias. Z czasem powstają w zborze dwie „jedności”, jedna oparta na tym, kto jest „za”, a druga na tym, kto jest „przeciw”. Chyba już gołym okiem widać, że taka „jedność” nie ma nic wspólnego z tą, o której Jezus wspominał w modlitwie.

„Święty spokój”

Jedność można budować na fundamencie unikania konfliktów. Członkowie są uwrażliwiani na to, aby nie mówić/robić nic, co mogłoby wzbudzić czyjś niepokój czy dyskomfort. Chodzi o to, aby nikt nawet na chwilę nie poczuł się niewygodnie. Oczywiście, w obliczu takiej „jedności” zapomnieć należy o dyscyplinowaniu kogokolwiek. Trzeba być zręcznym w dobieraniu słów, ważyć każde z nich, aby czasami nikogo nie dotknąć. Przyznacie chyba, że taka „jedność” daleka jest od doskonałości.

Minimalizm

Fundament mający bardzo dużo wspólnego, a wręcz powiązany z poprzednim. W skrócie polega to na tym, że przed drzwiami kaplicy zostawiamy wszystko, co czyni z nas indywidualny przypadek. Nasza prawdziwa osobowość zostaje na zewnątrz, a wchodzi tylko jakaś mile uśmiechnięta poza. Poprzeczka zostaje opuszczona bardzo nisko. Nie możemy wnieść nic, co wywoła czyjś niepokój, kogoś przestraszy lub, nie daj Boże, urazi. Budując na tym fundamencie nikt nie może być sobą.

Kultura kościelna

To bardzo szerokie pojęcie obejmujące między innymi: sposób wyrażania emocji (ekspresja), to, co lubimy lub nie lubimy, jak się ubieramy, status społeczny, zamożność, sposób mówienia itp. Jedność budowana na tym fundamencie jest możliwa tylko wtedy, kiedy myślimy, zachowujemy się, a nawet wyglądamy podobnie (może powinno być : poprawnie?). Zaryzykuję jeszcze umieszczenie w tym zakresie prawd teologicznych, gdy potrafię być jedno z tymi, którzy teologicznie są mi bliscy, ale nigdy nie poczuję jedności z tymi, którzy na pewne sprawy patrzą inaczej.

Działanie

Wspólne działanie potrafi jednoczyć, ale fundament ten jest zbyt kruchy. Często znika, gdy działanie ustaje, gdy cel zostanie zrealizowany. Zazwyczaj w działanie zaangażowane jest dość wąskie grono osób, więc i zasięg takiej „jedności” jest znikomy. Najszerszym działaniem zboru jest … niedzielne nabożeństwo. Jedna, dwie godziny w tygodniu, gdy zbór może poczuć, że jest „jedno”. Ale czy to rzeczywiście jest „ta” jedność? W Kolosan 3:14 czytamy: A ponad to wszystko przyobleczcie się w miłość, która jest spójnią doskonałości.
Prawdziwym spoiwem jedności jest tylko miłość. A wspólne działanie? Cóż, ono może, ale wcale nie musi być kontekstem/gruntem, na którym jedność będzie się rozwijać lub nie.

Drogi czytelniku. Mam teraz do Ciebie prośbę. Przerwij na chwile lekturę tego artykułu, otwórz Biblię i przeczytaj Ewangelię Jana, rozdział 17. Nie musisz rozważać tego zbyt dogłębnie, chodzi mi tylko o pewna ogólną myśl, o której za chwilę.

Zatem do usłyszenia za kilka minut….

Przeczytane? Mam więc do Ciebie dwa proste pytania:
Czy w tekście zauważyłeś jakieś akcenty, które wymieniłem w pierwszej części artykułu? Czy przeczytałeś tam coś o podstawach jedności, które wymieniłem powyżej?

Chyba nie!
Czytam o tym, że
- nasza jedność powinna być jak jedność Ojca z Synem
- tak jak Ojciec jest w Synu, a Syn w Ojcu, tak my mamy być jedno w Nich, a Oni w nas
- Ojciec jest w Synu, a Syn jest w nas – i to jest prawdziwy fundament doskonałej jedności

Zastanówmy się teraz, jak w praktyce budować jedność na właściwym fundamencie.

Uważam, że aby jedność była trwała i niezmienna powinna stać na dwóch nogach:
Pierwsza noga – relacja pionowa: wierzący-Chrystus
Druga noga – relacja pozioma: wierzący-wierzący

Pierwsza noga.

Jedność ma być budowana w Ojcu i Synu. Aby Kowalski z Kwiatkowski byli jedno, każdy z nich musi być najpierw jedno z Chrystusem. Jak być jedno z Chrystusem? Nawrócenie, śmierć starego człowieka w Chrystusie, powstanie do życia w Chrystusie, narodzenie na nowo, nowe stworzenie – to kilka określeń człowieka, którego Zbawicielem stał się Jezus Chrystus. Nie miejsce tu na dokładne definiowanie tych zwrotów. Jestem pewien, że każdy, kto to przeżył wie, o co mi chodzi. Wystarczy świadomość, że budowanie biblijnej jedności jest możliwe tylko na tym gruncie. Dodam jeszcze coś niezmiernie ważnego. Nie tyle chodzi tu o coś, co wydarzyło się kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt lat temu, ale o to, co dzieje się teraz. Czy trwasz w Nim? Czy Jego Krzyż wykonuje w tobie swoją prace? Czy twoje życie jest prowadzone i korygowane przez Ducha Świętego. W skrócie – czy tu i teraz jesteś w Nim?

Jeśli tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy byli jedno w Nim. Pamiętaj tylko, że będąc w Nim nie przestajemy być różnorodni. Nadal możemy mieć różną ekspresję, lubić różne rzeczy, różne uwielbienie, różną atmosferę, możemy różnić się w sposobie mówienia, wyrażania emocji, ubierania, możemy mieć różny status społeczny.

Pamiętaj zawsze, że jedność w Chrystusie to jedność w różnorodności.

Jeśli zapomnimy o tym, jedność rozsypie się jak domek z piasku.

Druga noga

Czyli relacje poziome, wierzący-wierzący. Jeśli dobrze staniemy na pierwszej nodze, to dostawienie drugiej nie będzie już problemem. Biblijna jedność to bycie w jedności w Nim i budowanie relacji z innymi wierzącymi, jedność, której fundamentem jest Boża miłość, a nie pseudo-fundamenty wymienione na początku.

Pozdrawiam serdecznie

Józef "prostaczek" Stoppel

 

piątek, 17 kwietnia 2020

„Jak jeleń pragnie wód płynących, Tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże!” – Psalm 42:2




Jest werset, którym żyję od pewnego czasu:

„Jak jeleń pragnie wód płynących, Tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże!” – Psalm 42:2

Zwykle jest tak, że kiedy szukamy jakiejś rzeczy i w końcu ją znajdziemy, to nie ma potrzeby nadal jej szukać. Z człowiekiem jest podobnie, np. szukasz żony, a kiedy ją znajdziesz i poślubisz, to już dalej nie szukasz, bo już ją znalazłeś i masz. Ale z Bogiem to zupełnie inna historia. Szukasz Boga (najpierw On szuka ciebie), znajdujesz, zostajesz Jego dzieckiem i wydawało by się, że już. Tymczasem doświadczenie pokazuje, że całe życie wierzącego jest ciągłym szukaniem Jego. Dziwnymi zasadami kieruje się Królestwo Boże, nieprawdaż? Oczywiście nie każdy tak robi. Wielu spoczywa na laurach. Po pierwszym czasie pełnym miłości, uniesień i rozkoszy przychodzi rutyna. Wtedy „gubimy” Boga w gąszczu naszej religijności, teologii, nauki, zasad, doktryn itp.

„Współcześni naukowcy zgubili Boga wśród cudów Jego świata. My, chrześcijanie, znajdujemy się w prawdziwym niebezpieczeństwie utracenia Boga w taki sam sposób wśród cudów Jego Słowa. Prawie zapomnieliśmy o tym, że Bóg jest Osobą i że tak samo może być poznawany jak każda inna istota ludzka …..  Bóg jest Osobą i w głębi Swej potężnej natury myśli, chce, raduje się, czuje, kocha, pragnie, cierpi jak każdy z nas. Objawiając się nam, przedstawia się według znanego nam wzoru osobowości. Porozumiewa się z nami poprzez nasze sposoby myślenia, poprzez nasze pragnienia i wzruszenia. Ciągła, niezakłócona wymiana miłości i myśli między Bogiem a duszą odkupionego człowieka stanowi sedno religii Nowego Testamentu”

Tymczasem tak wcale nie musi być. Moje życie może być ciągłym, nieustannym uganianiem się za tą miłością, ciągłym poszukiwaniem, niegasnącym pragnieniem posiadania jeszcze więcej i więcej tego, czego mam już tak wiele. Taki jest nasz Bóg, daje nam taki wiele, takie skarby – a jednak nadal możemy Go szukać, coraz bardziej pragnąć. Zdaje sobie sprawę, że nie każdy zrozumie, o co mi chodzi. Tozer ujął to tak:

„Znaleźć Boga i ciągle Go szukać - oto paradoks miłości duszy! Paradoks pogardzany przez wierzącego, który zbyt łatwo daje się zadowolić swoją religijnością, ale rozumiany i uznany w radosnym doświadczeniu dzieci o płonących sercach”.

Jeśli moje serce płonie, a dusza ciągle pragnie Najwyższego – to cóż uczyni mi człowiek, a tym bardziej jakiś koronawirus czy kwarantanna? Jeśli serce przepełnia miłość, a duszę trawi niegasnące pragnienie poznawania Jego – któż lub cóż jest w stanie mnie od Niego oddzielić?
Wielu chrześcijan wpada w pułapkę ograniczenia się do jednorazowego aktu przyjęcia Chrystusa. To tak, jakby małżeństwo polegało na tym, że wiesza się akt ślubu na ścianie, a małżeńskie pożycie ogranicza się do wspólnego patrzenia na ten dokument.

„Wszystko skupia się na tym początkowym akcie: "przyjęcia" Chrystusa, natomiast nie wymaga się już od nas, abyśmy pragnęli dalszego objawiania się Boga w naszej duszy. Zostaliśmy wplątani w tłum fałszywej logiki, która nalega, byśmy już więcej nie szukali Go, skoro już znaleźliśmy”.

Nie wiem, jak dużą część chrześcijaństwa cechuje takie podejście. Pocieszające dla mnie jest to, że nikt ani nic nie może zmusić mnie, bym był częścią tej grupy. Jestem bardzo wdzięczny Bogu za każdego, kto ujawnia w życiu objawy ciągłego „poszukiwacza”. Są to ludzie, którzy wnoszą ogromną ilość ciepła do kościoła.

„Wśród tego ogromnego chłodu są jednak tacy - bardzo się z tego cieszę - którzy nie mogą zadowolić się pustą logiką. Wprawdzie przyjmą siłę logiki, lecz potem uciekną w samotne miejsce i ze łzami w oczach będą się modlić: "O Boże, pokaż mi proszę, chwałę Twoją". Chcą zakosztować, dotknąć sercami, zobaczyć wewnętrznymi oczyma ten Cud, jakim jest Bóg”.

Odnoszę wrażenie, że dzisiejsze chrześcijaństwo stało się bardzo skomplikowane. Zagubiło prostotę, która cechowała pierwszy kościół.

„Prostota, jaka cechowała Chrystusa, rzadko występuje wśród nas. Zamiast tego mamy programy, metody, organizacje i świat nerwowych działań, które zabierają nasz czas i uwagę, ale nigdy nie mogą zagłuszyć tęsknoty serca. Płytkość naszych duchowych doznań, pustota naszego uwielbiania i to upadlające naśladowanie świata cechuje nasze coraz lepsze metody działania, wszystko to świadczy, że dzisiaj znamy Boga. tylko w sposób niedoskonały, a już bardzo mało wiemy o Jego Pokoju”.

Kończąc jeszcze jedna dygresja:

„Jakie to jest tragiczne, że w tych ciemnych czasach poszukiwań dokonują za nas nasi nauczycie”.

Rzeczywiście, jest to wielką tragedią, gdy poszukiwania pozostawiam w rękach nauczycieli. To oni mają poświęcić czas, oni mają szukać, oni maja odkopać drogocenne perły  i podać mi je na tacy. Oni są zaopatrzeniem, ja staję się konsumentem. Konsumpcyjne, marketowe chrześcijaństwo – przyjść posłuchać, wziąć coś dla siebie, naładować akumulator, a potem pójść do domu i zająć się przyjemniejszymi rzeczami.

Mogę jednak wybrać lepszy dział:

„Dasz mi poznać drogę życia, Obfitość radości w obliczu twoim, Rozkosz po prawicy twojej na wieki”.
- Psalm 16:11

Cytaty pochodzą z książki „Szukanie Boga” A.W. Tozera



Chcieć znaczy móc.

 Chcieć znaczy móc. "... czyńcie użytek ze swego zbawienia, w poczuciu czci i odpowiedzialności wobec Pana. Bóg to bowiem jest sprawcą ...